zabity. Gdy artyści ze swych legowisk nadciągali do wspólnego miejsca twórczości, długo nieraz i hałaśliwie musieli kołatać, nim pan Oleś zdecydował się na wybrnięcie z ornamentów przeszłej potęgi i drzwi otworzył.
Witał ich wtedy okrzykiem, radośniejszym, niż promień słońca i śmiechem, trzaskającym, jak mróz siarczysty:
— A co, braciaszkowie, zaspawszy?... Jakie słońce, co za poranek! Jakże piękne jest życie, ach, jak wesołe! I jak dobrze zrobili tamci, voyons, wtedy, że nie powiesili — a? Szczerze wam mówię... Ot, ja w Warszawce, ot, ja między wami — i jeszcze taki poranek!
Łatwiej jednak było podówczas w »Warszawce« o uczucie bezprzedmiotowej radości z racyi pobytu w obrębie jej rogatek, niż o znalezienie na tejże przestrzeni choćby najmniejszej kromeczki chleba. Gdyby nie współrodacy, zamazujący płótna podobiznami jarmarków, chłopów, koni i krów, — jasny zawsze pan Oleś, radując się weselem wielkiem, że oto godziny jego żywota upływają pod przyćmionem ojczystem niebem, nie byłby może zbyt wiele przeciągnął dni owej radości. Z czasem trafiło się jednak i zajęcie w żydowskim banczku, nie wielkie, »za rubli w miesiąc asygnacyjnych czterdzieście« — ale stałe. Pan Aleksander mógł wychynąć, powiedzmy, z łachmanów, odziać się po ludzku, zamieszkać. Wnet począł uczęszczać na colloquia, odbywające się to tu, to tam u byłych współwędrowców. Te agapy, zaiste wzniosłe w swej prostocie i skromności, zgromadzały ludzi doświadczonych, miarą ognia do cna cielesności i miarą lodu do rdzenia uczuć przez los spróbowanych. Spotykał się tam z postaciami twardemi i mocnemi, w których duchowości słowo nie miało wagi żadnej, uczucie zamieniło się w świadomość, a świadomość stała się jedynie umysłem. Byli to ludzie upartego i krótkiego zdania, zwartej i skończenie ostrożnej formuły, przebiegli, częstokroć doskonale mądrzy. Niektórzy z nich taili jeszcze w sobie, jako najgłębszy sekret, wulkan niewidzialny, zasypany zewnętrzną magmą — większość była na wskroś, na żużel, na kamień wystygła. Wśród ich przesuwał się żwawy »pan Oleś« Nienaski, szanowany i bardzo lubiany przez wszystkich. Ponieważ był najmłodszy i żywy jeszcze wśród nagrobków tego cmentarza,
Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/015
Ta strona została uwierzytelniona.