Pewnego dnia, gdy się wałęsał wokół opery, doświadczając szczególniejszego podniecenia, zarazem wzgardy i entuzyazmu, — wsysania czujnej duszy przez niepojętą, nienasyconą i niewysłowioną próżnię artyzmu, — zaczepiony został przez ludzkie indywiduum, wycierucha i nygusa, polaka czy rosyanina, mówiącego strzępami tych obydwu (jak wszelkich zresztą) języków. »Chodzik« zwietrzył w Ryszardzie wschód po ruchach, zaroście, paltocie, kapeluszu, stawianiu nóg i zadzieraniu głowy. Zaproponował z miejsca, czyby nie warto zwiedzić niektórych osobliwości miasta Paryża. W myśl niezwietrzałych nałogów nieprzeciwienia się złemu, Ryszard przystał. Ruszył w towarzystwie drapichrusta do prymitywnych osobliwości, jak »Monico«, dolna »Olimpia« i dolny »Panteon« z nagiemi lwicami — i tym podobnych cudeńków paryskich. Nie można tu zbyt szczegółowo roztrząsać przeżyć jego i doświadczeń, ażeby nie obrazić polskiego krytycznego oka i ucha, jak wiadomo, niesłychanie wrażliwego na »niemoralność« opisu niemoralnej prawdy. — Ryszard, powściągliwy aż dotąd w swych namiętnościach, z reguły ćwiczony w ich pokonywaniu, patrzał dość baraniemi oczyma na takie dziedziny »kultury łacińskiej«, jak scena teatrzyku »Scala«, amory mężczyzn z mężczyznami w »Palmyr’s Bar’ze«, kobiet z kobietami na rue Fontaine, na defilady nagości i sprośne tańce. Nie mógł się zdobyć na zabawę. Był tylko widzem. Z zazdrością patrzał, jak inni widzowie istotnie bawią się, słuchając rozpustnych piosenek dziewczyn w »Monico« i patrząc na perwersye ich tańca. Nienaski czuł się do gruntu zawstydzonym nie tyle zjawiskami, na które spoglądał, ile swem prostactwem. Nie mógł się rozweselić, ale, co gorsza, nie mógł przejąć się powszechną wesołością pełnej sali. Nie były to wcale skrupuły moralne lub społeczne, lecz głęboki wstyd prostaka, który przypatruje się, jak się to państwo bawi i weseli, ale sam jest, chciwym wprawdzie widoków, lecz dalekim od samej istoty zabawy chamusiem z głębokiej polskiej dziury. Gdy wybuchał śmiech powszechny wskutek jakiegoś obrazu, śmiał się i on całą, — ale tylko — gębą, klaskał rękami, gdy klaskano, nawet podskakiwał w »Olimpii«, trzymając pod ramię spocone dziewczysko, które coś ryczało, popijając z jego
Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/038
Ta strona została uwierzytelniona.