Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

wego ich oddechu. Ci doradzcy kapitalistów potrafią przez przetrzymanie złamać każdą grewę. Z matematyczną dokładnością wiedzą oni, którego dnia wielki strajk górniczy angielski ustanie, kiedy nastąpić musi odpływ siły ludu szwedzkiego w najznakomiciej nawet zbudowanym strejku. W ciągu całego stulecia panowie anarchiści nie zwrócili się nigdy do robotników bez pracy, do »lumpenproletariatu«, do »bosiaków«, do »baciarów«...
To przemówienie witały złowrogie pomruki zgromadzenia. Dawały się słyszeć jakieś nieśmiałe syki i eksklamacye. Ale skądś, z kątów podtrzymywały je — i oklaski.
Ryszard po tem przemówieniu, które miało podobieństwo do głowni rzuconej na palne materyały, uczuł, że należy wyłożyć myśli, nasiąkłe od pasyi i nocnych zgryzot. Zażądał głosu i otrzymał go w tumulcie i wpośród głośnego swaru całej sali. Poprzedni mówca kończył rzecz swoją oświadczeniem co do biura »Pracy«. Traktował je, jako nicość, mdłą i śmieszną paliatywkę, coś w rodzaju angielskiego plasterka, przylepianego na wrzodzie syfilitycznym... Gdy przyszła na Ryszarda kolej przemawiania, pożałował swego milczenia. Było już jednak zapóźno. Uciszyło się. Trzeba było mówić. Jąkając się i plącząc, z ową nieuniknioną, a tak fatalną łezką w tonie głosu, która sama jedna mogła zdecydować o przegranej, Nienaski w tej sali, pełnej zaduchu, dymu, nienawistnego sapania, a próżnej współczucia, począł dowodzić o potrzebie, o konieczności zarówno »Pracy«, jak »Jedności«. Wywołał zaraz atmosferę odrazy. Powoływał się na ostatniego mówcę, co sprowokowało szczere i serdeczne wokoło śmiechy. Niezrażony tem, coraz mężniej mówił:
— Cóż mi tam z tego, że tu w tej ohydnej sali, dobrze płatni robotnicy, niegdyś polscy, dziś francuscy, nieraz po piętnaście franków zarabiający na dzień, zadecydują, że »Praca« jest niepotrzebna dla bezdomnych nędzarzy, którzy obcym, francuskim językiem mówić nie umieją, którzy tu śpią pod ławami ulic miasta i pod mostami rzeki? Cóż mi tam z tego? Jakie po temu mają prawo ci towarzysze z syndykatów decydować o śmierci tamtych towarzyszów z pod mostu, lub z pod ulicznej ławy? Syndykaliści potępiają politykomanów z parlamentu Jauresów i Vaillantów za metodę ich walki, a sami