rzucały długie i wielkie cienie. Dziwaczna pustka wionęła z dalekości bulwaru. Nieokreślony smutek tchnął na Ryszarda z perspektywy tej nowej, długiej ulicy... Skręcili w uliczkę Schoelscher, biegnącą wzdłuż muru cmentarza Montparnasse. Bluszcz oplatał ten mur szczelną powłoką, w tej nocy, jak czarne sukno całunu. Wysmukłe, nadgrobne tuje chwiały się w pół świetle dalekich latarń od powiewu, za tym wysokim murem, — ni to znaki, zaprzeczające wszystkiemu, wszystkiemu... Od strony ulicy małe krzewy mirtu polśniewały mokrymi liśćmi za nizkiem, żelaznem ogrodzeniem. Żłowski prowadził ręką po tych obłych, nachylonych, wyślizganych pałeczkach ogrodzenia, po czubach roślin. Gdy młody gaduła wciąż perorował, ten stary ziewnął i znagła wskazując na mur, na olbrzymi cmentarz, miasto umarłych, zagadnął:
— Cha-cha... Gdzieżeśmy to przyszli? Patrzcie-no: odpowiedź na wszystkie wasze wywody. Wy, Blas!... Te drzewa — do dyabła!...
Stali w kręgu światła narożnej latarni. Ryszard podniósł wzrok na tego człowieka i zobaczył jego oczy wlepione w siebie. Drżenie niepojęte, zwiastun choroby czy nieszczęścia, przebiegło po jego ciele. Dalekie wspomnienie, czy dalekie przeczucie odrazą napełniło jego serce. Pożegnał towarzyszów i ruszył w pustą uliczkę swoją.
Wskutek nieustannych zatargów wewnętrznych w biurze »Pracy«, zmieniał się kilkakroć jej zarząd. W czasie jednej z takich wentylacyi prezydyum, Ryszard został wepchnięty siłą rzeczy do jego składu, jako członek czynny. Od tej chwili przerwał na czas pewien niemal zupełnie studya nad architekturą i rzucił się w wir nowej roboty. Powróciły na swe miejsce nałogi warszawskie i moskiewskie. Zapoznał się teraz aż nazbyt dokładnie ze składem i wartością kolonii polskiej w Paryżu, a oprócz tego zbadał do gruntu francuski świat pracujący. Ileż to teraz spraw — i jakich stał się adwokatem i promotorem! Mieszkanko z ulicy Boulard przeniesione bliżej, do środka miasta, w okolice Panteonu, przeistoczyło się w nowe »biuro«. Od wczesnego rana drapali się tam na wysokie schody najrozmaitsi ku nieustannej zgrozie i wśród ciągłych pro-