stannie w pracę, zwolna zatracał wiadomość o świecie zużycia towarów. Zapominał niepostrzeżenie o konsumentach, odbiorcach, o ludziach mieszkających za pięknemi oknami hotelów, will, pałaców. Było to jedno z najbardziej cudacznych w jego duszy zjawisk to senne przepomnienie, że jest tamten świat, o którym mówią ludzie biedni z tak nienawistnie ściągniętemi brwiami. Jak ów »Blas« — chłopiec z fabryki — dostrzegł piękno w świecie pracy i przystał duszą do tego nowego wdzięku ziemi. W tym czasie głęboko znienawidził bogactwo, użycie, zbytek. Wszyscy ludzie żyjący w bezczynnym dostatku, stali się dla niego wstrętni i cuchnący, cuchnący tymi brudami, które za nich i po nich ktoś musiał wynosić. Ryszard dowiedział się teraz, jak straszliwą sprawą jest zarobek jednego franka i co to znaczy — brak wszelkiego zarobku...
Wśród bieganiny po Paryżu często na swoich drogach napotykał starego milionera, »kuzyna« Ogrodyńca. Nieraz doznawał wrażenia, czy złudzenia, że go ten dziad podpatruje i śledzi. Tu mu zaszedł drogę, tam się o niego pytał, tu coś ułatwił, tam się nastręczył... Z pod okularów wspartych na garbie nosa świdrowały Ryszarda i jego uczynki oczy badawcze, nieufnie przenikliwe, jak gdyby szpiclowskie. W lokalu »Pracy« częstokroć plątał się ten dziadyga. Pod takim, lub innym pretekstem wertował księgi dyżurowych zajęć. Nieraz biuro musiało przyjmować od niego różne ułatwienia w sprawie tropień roboty dla klientów, odsuwać kompromitujące sposoby przyjścia z pomocą, a nawet przeszkadzać jałmużnictwu, które demoralizowało ludzi słabych. Ryszard wciąż podejrzewał tego »wujaszka« o jakąś wyrafinowaną złośliwość, o podstęp daleko sięgający. Nie lubił jego przemądrzałych oczu, sięgających wszędzie, żeby wykryć pomyłkę, uchybienie, przeoczenie, dbałych zanadto, czy niema wśród tych mizerackich zabiegów ukrytego gdzie łajdactwa. Burzył się wewnętrznie na dobrodzieja, co za swój datek chciał mieć władzę śledzenia, czy on sam, Ryszard, nie robi przypadkiem nadużyć... To też sama postać Ogrodyńca stała się dlań jakby wizerunkiem »tamtego« świata. Ów świat stary był, jak potężny, przebiegły, niezmożony organizm, dobrze wiedzący o nędzy i dobrze przygotowany do stłumienia wszystkiego, coby tę nędzę mogło zniweczyć. Świat ów
Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.