był najzacieklejszym krytykiem wszelkich wad i przywar proboszczów i wikarych. Ów Paździora był nader bystrym spostrzegaczem i niezwyciężonym dyalektykiem. On to, pod nieobecność Nienaskiego, roztrząsał wszystkie jego postępki. Były dlań dziwne i podejrzane. Raz sprzeciwiały się religii, to znowu szły z nią równym krokiem, albo ją i wyprzedzały. Stąd nieufność, zdumienie, zamęt. Wszystko zaś, co chciał robić ten młody, było jakowemś podważeniem, podminowaniem starych podwalin i zasad biedy.
Pośród mularzów był pewien czeladnik, człowiek starszy, cichy, zabiedzony, wielką obarczon rodziną — »pan Barylak«. Włosy miał skudłane, zbryzgane wapnem, jako to mularz, — ręce od wiecznego krzesania kamieni, jak korzenie buka. Twarz miał dziobatą od ospy, oczy małe w nawisłych powiekach, wargi, jak dwie kiełbasy złożone do kupy. Barylak mało mówił, nie spierał się nigdy i z nikim. Był jednaki w robocie, zamyślony o swem życiu i dzieciskach. Na postępki Nienaskiego patrzał, jako na zarządzenia zwierzchnika. Słuchał, co mu kazano robić, i robił wytrwale, żeby »swe« cztery złote wykrzesać i wymurować. Lecz »pan Barylak« miał i swe własne widzenie rzeczy. Okazało się to pewnego dnia, — a znacznie już później, gdy roboty przy wieży miały się ku końcowi. Gdy wszyscy byli zajęci i pracowali w milczeniu, Barylak przerwał swą czynność, wytarł palcami pałkowaty nos i rzucił zdanie bardziej sobie, niż towarzyszom pracy:
— Jak mi Bóg miły, nie wiadomo, co to jest za jeden. Ja się pytam, co, jucha, jest za człowiek?... Bo takiego człowieka nie było tu widać... A może, jucha, i nie człowiek...
— Nie człowiek, tylko co? Aniół? — warknęli towarzysze.
— A kto jego wie? Abo oszust, abo aniół!
— Idźże pan, idźże pan, żebym zaś czego nie powiedział!
— A widziałeś tu pan takiego, jeden z drugim? Gadał tu kto z tobą w takie słowa? Przecie trza i tę miarę mieć w gębie!
— A cóż niby? Że tę ruderę buduje? Strzeliło takiemu do łba, to i buduje. Jeden buduje pałac, drugi dóm, trzeci karczmę, tamten oborę, — ten ruderę sztafiruje odnowa. Pańska, psiamać, fanaberya!
Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.