postrzeżeń zgniłego brudu ziemi? Usta jej, pełne różanego uśmiechu dziecka, wykrzywiąż się od cynizmu i od długotrwałego wyboru między zyskiem i nieszczęściem? Ponęta rumieńców na lilianych policzkach, zorzę wschodzącą naśladująca, stanież się łupem kurwiarzy i pijanic? Cała ta postać, widome dzieje wszystkich młodości zachwyceń i snów, będzież towarem na rynku?...
Nie mógł doczekać się świtu. Ta noc była, jak złe osaczające, a ranek był, jak nieprawdopodobne marzenie. Nienaski usnął bardzo późno, a obudził się aż przed jedenastą. Wdział co tchu ubranie i pobiegł, śmiejąc się ze siebie. Był pewny, że ona ani myśli przychodzić. Skądże? Pierwszy raz go widziała! Nie zamieniła z nim dziesięciu słów i ma przyjść ni mniej ni więcej, tylko na schadzkę?... Toż to jest chyba postępowanie z »towarem na rynku!« A wszakże nie schadzkę jej naznaczył, lecz chwilę zawarcia przymierza przeciwko arkanom Merlina, uwodziciela »okrągłego stołu«. Budził ją ze snu, jak duch opiekuńczy, podnosił jej głowę, odziewał i popędzał, żeby przyszła. Czemuż to ją jedną — cha — cha!... I czemu sobie wyznaczył rolę ducha-opiekuna? Była jesień. Wielkie klony upuszczały na ziemię ciężkie żółte liście. Stały w bezwietrznem milczeniu niewolne polskie drzewa, tylekroć czekające swej wiosny. Lekka, nieruchoma mgła przenikała dalekie, ociemniałe głębie i śniące zagaja. Wtem rozświetlił się ten krajobraz! Wytrysła w nim barwa i wzrok do siebie przykuła. Ukazała się panna Granowska. Gdy była już tak blizko, że można było widzieć jej oczy i uśmiech, jeszcze Niesnaski nie dowierzał swemu wzrokowi. Głowa jego była pełna oszołomienia i zamętu. Przeląkł się widoku swego szczęścia, ale czuł, czuł aż do utraty zmysłów, że to szczęście się zbliża. Panna Xenia przywitała go w sposób jej właściwy, naturalny i spokojny. Spytała go zaraz:
— A więc? Cóż to tak ważnego ma pan mi powiedzieć?
Trochę się stropił. Bo, poprawdzie, cóż to jej miał do powiedzenia? Jakże wyrazić tę myśl o przymierzu przeciwko światu-kusicielowi? Przypomniał sobie jednak uczucia minionej nocy i nie z tego nowego, lecz z poprzedniego stanu duszy, powiedział:
— Proszę pani... Jestem niewymownie wdzięczny, że pani tu
Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.