Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dużo jest takich, co mi tę »przyjaźń« ofiarują, jak tuberozę, albo pudełko cukierków.
— Ja od pani nic przecie w zamian nie żądam.
Nachylił się ku niej i poprzez szczere czucie, płynące z głębi serca, patrząc jej w oczy, rzekł:
— Powiedziałem, że chciałbym panią obronić od tych wszystkich, co to ofiarują z ręki do ręki przyjaźń, jak pudełko cukierków?
— Pan jest podobno jakiś tam nadzwyczajny Wicek-socyalik. Ja się na takich rzeczach nie rozumiem... Mówiła mi o tem Sabka... — rzuciła pogardliwie, ordynarnie, z najwyraźniejszą niechęcią.
— Zwyczajny socyalik, nawet nie Wicek.
— No — i co? Po cóż tu przyszłam?
— Myślała pani o tem pudełku cukierków?
— Com myślała, to moja rzecz. Pan jest, widzę, jeszcze nudniejszy w rozmowie, niż z wierzchu.
— O, napewno! Gdzież jest ojciec pani? — zapytał uparcie.
— Do widzenia panu szanownemu! Już idę.
— Zawsze w potrzebie niech pani przypomni sobie moje nazwisko. Takie nazwisko: Ryszard Nienaski.
— Jak pan śmie zapytywać mię o ojca, kiedy mię pan prawie nie zna! — cisnęła mu w oczy ze srogością, która jednak słabła widocznie.
— Cóż w tem jest złego?
— Coś niecoś pan słyszał i chce pan wiedzieć resztę... Żeby mieć odrazu, a bez trudu żadnego trochę władzy nademną... Ach, i jeszcze »przyjaciel«....
— Nie chcę już powtarzać, że jestem pani przyjacielem, a umiem milczeć.
— Mój ojciec jest nieszczęśliwy człowiek... Nie do tego jednak stopnia, żeby go poniewierać współczuciem każdego przechodnia! Może jeszcze ja mam rozpowiadać o nim, jak ta Sabka! Co pan od niej słyszał o ojcu?
— Nie wiele.