Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tam?! Mówiła mi Saba... O, nie! Niech pan wyjedzie! Proszę, niech pan wyjedzie... — szepnęła przyjaźnie.
W tej przyjazności formy kryło się jądro sprytnie ukrytego interesu. Był to spryt niemal tak szczwany, jak w kombinacyach pana Granowskiego. Rozumiejąc się na tem, Nienaski był przecie ujęty, napawał się rozkoszą wywyższenia.
— No i co? — zapytał jakoś nieprzytomnie.
— Gdyby pan tam był... rzeczywiście mógłby mi pan pomóc...
— Mógłbym tylko odwodzić ojca pani od tych spraw... — rzekł smutnie.
— Od jednego odwieść, w innem pomóc... — niby to potwierdziła. — A jeżeli nie w Paryżu, to gdzież pan zamierza osiąść?
— Nie wiem. Widzi pani, ja bo jestem don Kichot...
— Och! Jak tylko usłyszę jakieś takie frazesisko, zaraz mię głowa boli i z sił opadam.
Nienaski śmiał się z czegoś, patrząc w daleką aleję.
— Nie znam pani prawie... — mówił. — Nie wiedziałem, jakie są upodobania i przyzwyczajenia pani. Przepraszam za wypowiedzenie tego frazesu...
Uśmiechnęła się życzliwie i łaskawie. Promień młodocianego poranka na zrębach wysokich, posępnych gór, — zakopiańska łączka w czerwcu, — księżyc ponad chmurami w głuchą noc nie jest tak piękny, jak piękny był ten mały uśmieszek. Posiadał moc niweczenia podejrzeń i zgryzot, — stał się celem ucieczki wszystkich westchnień serca. Na widok wyrazu twarzy towarzysza spaceru radosne oczy panny Xenii zamigotały od płonącego zachwytu, poczęły być złem pokuszeniem, zwiastowaniem rozkoszy nieznanych — nieprzeczuwanych, bezdrożem szczęścia za granicami ustaw rozumu. Spoglądał na jej twarz, nie będąc w stanie odwrócić wzroku. Ważył to i formułował w głębi siebie, że już nigdy, przenigdy, nie będzie mógł zapomnieć tego oblicza. Zrozumiał, że coś drugiego przybyło i stanęło w nim obok własnej duszy. Myślał sobie, że ta oto nieznajoma dziewczyna zastąpiła mu drogę i już go nie puści dawnym życia szlakiem.
Przybyli nad staw i przypatrywali się jego powierzchni sen-