i powziął do niej zewnętrzną prawie odrazę. Nadto rozumiał potworny komizm sytuacyi, gdy on bawi panią Topolewską, a panna Xenia patrzy w oczy tamtego pięknego mężczyzny. Nie dziwił się ani trochę, że ona nic a nic nie wie o jego tutaj obecności, że w tę stronę nie patrzy nawet przelotnie. Nie chce może przeszkadzać flirtującym, to jest jemu i tej pani Topolewskiej! Zatrząsł się od wewnętrznej furyi i usiłował pokryć ją nadobnym uśmiechem. Pierwszy raz widział pannę Granowską bez kapelusza i paltota, w lekkiej sukni i białej bluzeczce. Wydała mu się jakgdyby na pół obnażona. Zobaczył jej szyję, zarysowaną tak lekko, jak u dziecka. Przypatrywał się, żeby na zawsze — na zawsze spamiętać, spadkom jej ramion, ledwie nakreślonym w kształt kobiecy, i tajnemu czarodziejstwu kształtu piersi. Ach, więc takie były jej włosy, w tyle głowy zebrane, — takie barki i takie są prześliczne ręce, nieruchomo leżące na kolanach!
Jedna z pań miejscowych, uproszona przez towarzystwo, zasiadła przy pianinie i poczęła grać, grać bardzo pięknie, z niewątpliwym artyzmem. Zrazu znane nokturny szopenowskie, potem mniej znaną sonatę. Ryszard odetchnął, bo ustały rozmowy, i to nie tylko pani Sabci kochanej z nim, lecz również tamtej pięknej pary. Na skrzydłach tej muzyki przemierzał jakgdyby powtóre, jakgdyby przy blasku słońca wszystko, co w jego duszy zdarzyło się w nocy, w ciemności, w niewiedzy. Na widok pewnych zdarzeń i miejsc doznawał ulgi, albo tem głębszego pognębienia, zapadał w lochy smutku i dostrzegał smugi przeczuć, wydostające się niby z za drzwi zawartych... Zobaczył wczorajszą łączkę między drzewami, które dumają. Rozkosz niewysłowiona przewinęła się wskroś jego ciała. Szczęście było w nim przez krótką chwilę. Wzrokiem, który na nic nie czeka i o niczem nie marzy, — jakby z za tej ponad wszystko na świecie ślicznej ojczystej muzyki, przypatrywał się pannie Xenii. Była półodwrócona do fortepianu i uważnie słuchała. Zdawało się, że się wszystka pogrążyła w odczuwanie sonaty. Lecz było to pozorne, — bo oto jej głowa łagodnie się odchyliła. Spuszczone powieki dźwignęły się i oczy spotkały wzrok Ryszarda Nienaskiego. Krótki, ulotny uśmiech... Takisam, jak poprzedniego
Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.