Nienaski czuł, jak lodowata bryła tłucze się w jego piersiach.
— Zabierają mię... — ciągnęła radosnym szeptem, zwierzając się ze swojego szczęścia. — Zobaczę się z papuśkiem. Ściągniemy go tam, do Nicei. Sabina w tem! Niechże pan sobie wyobrazi, co to za bóstwo ta Lenta Żwirska: bierze mię na swój koszt! Słyszał pan? Sama się ofiarowała, sama, pierwsza, nieproszona napisała. Pisze do Sabci, żeby mię namówiła, że nic mię to nie będzie kosztowało, bilety, hotele, wagony restauracyjne... No, mój panie! Czy jest druga taka na świecie?...
Ryszard siedział zmartwiały, załamując pod fartuchem skostniałe palce.
— I to na długo? — spytał — z dobrze udanem weselem, żeby jej nie psuć radosnego nastroju.
— Nie wiem. Może papuś jest teraz przy pieniądzach, toby mi co dał. W takim razie zostałabym tam dłużej. Jeżeli jest w złych interesach, to trzeba będzie... czy ja wiem, — wracać do tej dziury.
— Do »dziury«, to znaczy tutaj, do Warszawy?
— No, a co?
— Nic. Ja tak się pytam, bo nie wiedziałem.
— A czegóż znowu pan tak sposępniał? Może dla tego, że opowiadam o swoich interesach i nudzę pana... Ja to też jestem rzeczywiście!...
— Sposępniałem? Nie, ja się cieszę, że pani jedzie. Cieszę się, że pani jedzie... — powtórzył.
Coś przewiało przez jej radosną twarz, jakby sobie przypomniała zatracony szczegół. Namyślała się przez chwilę, rumieniąc się niepostrzeżenie. Wreszcie rzekła:
— Czy to prawda, że pan jest, czy był, taki zakochany w Lencie?
— W kim? Co pani powiedziała? W pani Żwirskiej?
— Nie?
— To od tej pani Topolewskiej wiadomość?
— Jak pan się wyraża? »Tej pani Topolewskiej«... Więc nie?
— Et! Jestem zakochany w kimś, to prawda, ale nie w takiej przecie epopei, jak znowu ta pani Żwirska.
Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.