— O, już z pana wychodzi obłudny Litwin. »Cóż ja tam znaczę?« Pani może jechać, bo pani jest bogata — prawda? Och, nie cierpię takiej obłudy! Lenta sama obiecała, że postara się sprowadzić papusia do Nicei. Słyszy pan? Saba przecie ze mną jedzie. Staszczymy go tam i we trzy weźmiemy w swe łapy! Ani piśnie! Pan niby to obiecywał pomóc mi, a pomaga pan?
— A potem co?
— Jakto »potem«?
— Co pani będzie robić potem?
— Nie wiem.
— Niech się pani zabierze do jakiejś pracy... — rzekł cicho.
— Żegnam szanownego pana radcę. Jak będę poszukiwała miejsca pokojówki, to się do pana zgłoszę o protekcyę.
— To niech się pani przynajmniej nie związuje z nikim!
— Cóż to znowu ma znaczyć?
— Niech pani zostanie moją żoną.
— Żoną? Pana? — krzyknęła spłoszona.
— Tak to panią przeraża?
— Ale gdzież tam! Jeszcze mi też tego żaden nie powiedział, żebym została jego żoną!
— Więc co?
— Ależ dobrze. Co pan jest za człowiek! Na schodach się oświadcza... Bo pan mi się przecie oświadczył?
— Oświadczyłem się.
— I już pan nie może tego cofnąć... Ale że też to nie w saloniku u Saby! Dziwadło litewskie!
— Przecie to chyba wszystko jedno.
— Ale panie! Ja muszę mieć masę pieniędzy, ale to masę! Muszę papusia wykupić, muszę tym wszystkim złodziejom pozapłacać, co go tutaj obgadują. Muszę mieć na to, żeby go już raz zamknąć w domu. Niech siedzi — i basta! To musi być! A pan ma pieniądze?
— Nie.
— No, więc cóż to będzie? Jakto, wcale pan niema pieniędzy?
— Wcale nie mam.
Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.