— O, pewnie!
— Ona nie ceni amorów dla amorów, wszelkich »uczuć«, tęsknot i »miłowań«...
— A co też ona ceni ta wiekowa Kleopatra?
— Tylko proszę pana, bez tego rodzaju przezwisk!
— A cóż znowu jest złego w imieniu Kleopatra? Lepiej niech mi pani wyjawi, co ona ceni?
— Co tam z panem mówić! — mruknęła niechętnie i zimno, jak spiskowiec, przypierany do muru przez inkwizytora.
— No, co? Przecie w tem chyba niema żadnego sekretu.
— A nie! Żadnego sekretu w tem niema.
— No, więc! Tem lepiej.
— Ona ceni, mój panie, pieniądze. I kwita! Kto ma pieniądze, ten ma wszystko.
— To nowość. I to panią uczy tych nadzwyczajnych zasad.
— A uczy! Bo ma słuszność. Może nie?
Trzeba było wracać. Nienaski miał zapłacić za wypity napój. Wściekłość bezradna nurtowała w nim i rznęła nieznośnie, niczem okruchy szkła w ranie nogi, gdy trzeba iść na tej ranie po kurzu drogi. Panna Granowska nuciła ostatnią z piosenek, którą dopiero co »śpiewała« na scenie kabaretu jakaś »diva«. Gdy mieli wchodzić do sali, rzekła z pomrukiem:
— Znowu ten człowiek nastroszył się i stał dla mnie ostry, jak musztarda. Co pan jest za męczydusza i sędzia?
— Nie jestem sędzią. Patrzę sobie na panią i proszę Pana Boga, żeby panią ustrzegł ode złego.
— Och, jakże to jest wzniosłe!
Gdy wrócili na swe miejsca przy stoliku, jedna z kabarecistek śpiewała znaną i sędziwą już w paryskich budach piosenkę, która przywędrowała właśnie do Warszawy. — Darła się tedy:
»L’homme est une bête feroce
Qui ne pense qu’à son bonheur.
Tout de suite après la noce
Il nous perce le coeur...