była, najpewniej, umyślnie dla tem większego efektu i łatwiejszego wyzysku przechodniów, spieszących do modnych cukierni.
— Ja jestem jakiś »socyalista«, czy »radykał«, a może »mason« — i dlatego to wszystko odczuwam — błoto, skrwawione podstępnie gałgany, suteryniarskie życie, choroby i tym podobne galicyjskie efekty. Urodziłem się, widać, z socyalistycznym defektem. Inni ludzie mają przecie dobre serca i tęgie głowy, a wcale tego wszystkiego nie biorą ani do serca ani do głowy. Mają jasny i dobrotliwy pogląd na życie, wysnuty z tychże widoków. Nie doznają żadnych spazmów, ani palpitacyi serca, — są silni, potężni i weseli.
Tak rozmyślał Nienaski. Postanowił jednakże oderwać się i odłączyć od tej siły i wesołości w mieście Krakowie. Niezdrową wzgardę czuł do ludzi, zajmujących się w Polsce sztuką, a nadewszystko — literaturą. Przywidziało mu się, iż ta literatura usiłuje podsunąć, wydać za żywioł i prawo rozwoju — popęd do zgnicia. Przywidziało mu się nadto, że literatura w Polsce jest to narkotyk usypiający, najdoskonalszy środek do zalewania umysłów odwarami zastoju, niemocy, upadku, znikczemnienia. Wspominał z wewnętrzną pasyą »Existence« Francis Jammes’a i głęboko żałował, iż niema tutaj wśród tylu »piór« ani jednego, któreby uwydatniało tę »egzystencyę« z genialną potęgą tamtego. Śmiech budziła w nim mania srok literackich, wydziobujących zewsząd na świecie kamyczki, guziczki, łebki gwoździków, haczyki, kółeczka, ząbki, kłębki »kierunków« a przedewszystkiem nazwisk, — znoszących to do kupy, ażeby olśnić ogromem błyskotek »kultury« siostry sroki. Im więcej świecideł wykradnie i ułoży dana sroka, tem jest godniejsza podziwu, admiracyi i sławy. Te srocze kupki na nic tu są nikomu nieprzydatne. Istnieją same dla siebie, — kupki dla kupek. Przechwalają się tą literaturą pawiopapugi, a niema na całym jej obszarze ani jednej książki, którą możnaby dać do przeczytania bezstronnemu i czującemu człowiekowi z zachodu. Bo którąż to książkę podać? Wyszedłszy z ulic miasta, Nienaski zabrnął na wzgórza. Tam usiadł i, podparłszy głowę pięściami, przypatrywał się światu. Na błoniach biegały ćwiczące się gromadki młodzieży. Zarysowywał się w oczach
Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.