Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

rwane widzenie rzeczy zbawienia miał prawo traktować nie jako pospolity pęd arystokracyi, lecz raczej, jako ogień duszy, dążący w górę, a raczej, jako życie naturalne tej duszy. To przestrzeganie metod, przebiegu i fenomenów zbawienia świata za pomocą narzuconej siły, środkami gwałtownego przymusu, przygotowanie i wykonanie przebicia złego osinowym kołem, dawało mu chwile szczęścia wyniosłego ponad wszystko, obłąkanego w sobie, euforii niebiańskiej.



Po tym dniu tak ciepłym przyszła niespodzianie noc straszliwa od rozbestwienia burzy, ciskająca między łańcuchy granitów bałwany śniegu i zamurowująca wszelki przesmyk zwałami. Zapałki zwilgły, wyczerpała się żywność i spirytus do maszynki. Wicher wtargnął do pieczary i śniegiem zniweczył wszelki ślad ognia. Nazewnątrz koleby trzeba było trzymać się rękami garbów skały, żeby się nie dać piekielnym podchwytom tej tatrzańskiej wszechpotęgi. Czołgała się chyłkiem z węgierskich dolin i, wpełznąwszy na szczyty, jak upust otworzony spadała w próżnie dolin, z których passat północy wyssał niemal wszystko powietrze. Tam w dole były to wystrzały ciepłego wichru, który się w locie swym z wyżyny gór na dno długich dolin ogrzewał. W górze, na przełęczach był to huragan śmiertelnego zimna. Zatuliwszy się w najgłębszą szyję koleby, Nienaski doczekał późnego świtania i postanowił uchodzić. Tę ciężką sprawę przedsięwziął nie bez myśli o możliwości katastrofy w zaspach i lawinach. Szedł w lotnej perzynie śniegu, niemal fijołkowego koloru, do pasa, a nieraz po pachy w nim zanurzony, szukając nogami znajomego gruntu. Około południa wybrnął z koliska skał i dotarł do bocznego grzebienia, który wrastał w gołogóry, lecz w niźniej swojej postaci był już gąszczem kosodrzewia i lasem niskich świerków okryty. Włóczęga mknął coraz śmielej, kijem szukając gruntu.
Było pełne południe, gdy zbiegł w leśne regle, szarpane od wichru, lecz jakże zaciszne po tamtem wiatrowisku, skąd przybył!