Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

Osypiska skał były odarte ze śniegu, który za to sąsiekami uwalił się dookoła świerków, miotanych na wsze strony od burzy. Ryszard, nie wiedząc nic o drodze, ani nawet o kierunku, brnął środkiem lasu, gdzie było najzaciszniej. Niespodzianie na stromem zboczu puszcza się urwała. Na tym skraju leśnym byli ludzie. Jedni z nich ścinali olbrzymie smreki, sędziwymi obczepione porosty, — inni odziabywali gałęzie zwalonych pniów. Ci darli korę z trzonów, a tamci spuszczali białe ciała drzewne z pochyłości spadzistej, dołu, ku jakowejś drodze w nizinie. Górale, pracujący w tej porębie, były to chłopy wysmukłe, mocne, zwinne. Zdawało się, że wicher dodaje im życia, a zimno ognia. W krótkich, bez rękawów kożuchach, odętych śniegiem i obmarzniętych wzdłuż futrzanego obramienia, w kierpcach i onuczkach do cna przemoczonych, w obcisłych portkach, mokrych do kolan, zwijali się, jak półdyabla między pniakami, kurząc swe krótkie, ale za to cuchnące fajeczki. Siarczyście mocny zapach »chabryki« rozchodził się daleko po lesie, fruwał wraz z poświstami wiatru, a nosił nad dolinami. Widok tych ludzi był dziki i okrutny, jak same góry. Praca ich ostra, chropawa i sroga, jak nieprzejednane turnie i krzesanice, a piękna, jak górskie jeziora. Patrząc na nich zdala, Nienaski, nie wiedzieć czemu, myślał, że taksamo musieli wyglądać, tak wychodzić z lasów na wroga, takie mieć mniej więcej wojenne statki żołnierze Mieszka i Bolesława Chrobrego. Tak tam musieli iść z puszcz, żeby się pierś o pierś szarpać z Niemcami, zakutymi w żelazo...
Gdy się ku nim zbliżył, ciekawie go oglądali, cepra, co sam, w taki czas szedł z wyższa. Zimno dyabelskie na spółkę z wiatrem nie dawało tu stać w miejscu. Trzeba było albo robić na rozgrzewkę, albo uchodzić do jakiej dziury, gdzie się dym kurzy. Wędrowiec nie miał nic, czemby mógł poczęstować tych ludzi. I oni nie mogli mu niczego użyczyć, prócz dobrego słowa i wskazania drogi. Tak się też tam rozstali. Poszedł, według ich rady, na lewo, głębią lasu. Trafił na zapowiedzianą perć między korzeniami — i zmykał w dolinę. Wnet w zboczu skalistem znalazł coś w rodzaju drogi, szlak dwukołowy w głazach. Było tam ciszej od wiatru, za zwartym, wysokim lasem. Droga zbaczała na prawo i na lewo, wciąż stromo