spadając z góry. W pewnem miejscu znowu wtargnęła w las głęboki i rzuciła się jeszcze bardziej spadzisto ku rzece, daleko kędyś w głębiach boru szumiącej. Wśród drzew, między któremi ta kamienista perć się kryła, Nienaski usłyszał uderzenia młota, czy siekiery. Poszedł naprzód i zobaczył przed sobą człowieka, rozbijającego złomy kamieni, przegradzające tę drożynę. Człowiek ów tak był pogrążony w swej pracy, że przechodnia nie dostrzegł. Walił w głaz z ramienia, olbrzymiemi ciosami, z dołu — w tył wyrzucając stylisko i łbem młota zakreślając wielkie kręgi. Był to starzec o potężnej, niemal olbrzymiej postawie, rozrosły, jak buk. Kręte, siwe włosy głowy i gęstej brody wysuwały się kłębkami z pod czapki z grubego sukna w kształcie czepca, wdzianej na głowę i uszy. Na sobie miał długą, rudo-szarą sukmanę z najordynarniejszego sukna, którą na biodrach przepasał postronkiem; — na nogach buciska z twardego juchtu, jakie noszą polscy chłopi w dolinach. Rozchełstana sukmana ukazywała oszewkę zgrzebnej koszuli, rozerwaną, czy rozpiętą dla łatwiejszego w pracy oddechu. Gdy Nienaski zbliżył się do tego kamieniarza, tamten spoczął z rękoma wspartemi na stylisku. Przypatrywał się. Krople potu spływały z jego czoła na policzki.
Zastanowiło Ryszarda spojrzenie tego człowieka i jego potężna twarz. Teraz dopiero zauważył, że to jest zakonnik. Starzec przywitał go łagodnem skinieniem głowy i uchylił się z grzecznością, żeby zrobić miejsce dla łatwiejszego przejścia. Ale Nienaskiego coś zatrzymało przy tym starym człowieku. Było bardzo przyjemnie patrzeć w jego wielkie, siwe oczy, w twarz cichą a niezgłębioną, obcą przecie zupełnie, pierwszy raz widzianą, a tak nadzwyczajnie bliźnią. Coś zagadał do tego pracownika o zimnie, wietrze, drodze, tem, jak się idzie do wsi najbliższej...
Zakonnik odpowiadał spokojnie i uprzejmie. Udzielał objaśnień i ściśle informował, jakie jest najbliższe przejście, — językiem prostym, a przecie zdradzającym staranne wychowanie. Wędrowiec prosił go o pozwolenie wytchnięcia przez chwilę na sąsiednim kamieniu. Starzec oczyścił ze śniegu ów kamień połą habitu i przypatrywał się twarzy przechodnia. Po pewnym czasie odezwał się:
Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.