się żywo i na wsze strony dookoła ognia, biegali wewnątrz. Ktoś prowadził za uzdę rosłego konia. Żywe i ogromne oczy zwierzęcia, wpatrzone w daleki płomień, lśniły jak brylanty, a nozdrza raz wraz wydawały płochliwe chrapanie. Dziedziniec był niewielki. Stajnia mieściła się obok ludzkich części osiedla, gdyż wszystko było razem, po chłopsku. Tyle w tem wnętrzu sprawiano ruchu i bieganiny, że czyniło to wrażenie tyłów jakiegoś sklepu, składu, czy towarowej stacyi. Brat Tytus przyprowadził Nienaskiego bliżej do ogniska i poprosił, żeby przez chwilę zaczekał. Sam prędko znikł w najbliższych drzwiach. Przybysz patrzał na ogień z dziwną radością i prawdziwie pożądliwem upragnieniem. Było to palenisko szerokie na kamiennym trzonie, stojącym pośrodku dużej izby z otwartą ścianą. Dym wywalał się popod dach i płynął w górę, jak szeroka, wywinięta fala. Nad ogniskiem wisiał na tęgim haku wielki żelazny kocioł, a w nim perkotała głośno jakaś strawa. Człowiek w takiejsamej, jak Tytus, zakonnej sukmanie i z takąż czapką, w kształcie czepca, na głowie, stał przy kotle i sporą kopyścią raz wraz mięszał zawartość. Ktokolwiek przechodził przez tę pół-sień, był odziany taksamo, jak Tytus i ów kotłowy.
— A więc zakonnicy... — myślał Ryszard. Nudziła go ta przygoda. Przewidywał jakoweś nieprzyjemne zetknięcia, może jakie zasadnicze rozmowy. Namyślał się, czyby nie czmychnąć pocichu. Lecz żal mu było owego starca, Tytusa. Został. Wtem z za ognia wyszedł Tytus w towarzystwie drugiego człowieka. Był to starzec, również wysoki i tęgi, lecz inny. Waląc o klepisko tej izbicy kulą nogi przyprawnej, sztykutał ku gościowi. Tytus wskazał mu Ryszarda i nadmienił, że cela obok niego jest teraz wolna, bo brat Nikodem w mieście. Ów starzec patrzał w twarz Nienaskiego. Uchylił swego sukiennego czepka na siwej głowie, mówiąc:
— Prosimy... Tylko, że tu u nas po prostacku. Żadnych wygód. Ledwie dach. Jeżeli łaska, niechże pan wstąpi i ogrzeje się. Ogień jest, łoże jakie ta jest, to jest...
— Dziękuję. Jeżeli w czem nie przeszkodzę, tobym się ogrzał chętnie i wysuszył ubranie.
— Ano ogień się pali...
Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.