obraz w ołtarzu. Był tam wymalowany na płótnie wielki czarny krzyż, a na nim przybite ciało Chrystusa. Nienaski począł wpatrywać się w to malowidło i przyszedł do wniosku, iż jest to dzieło niezrównanego artysty. Było coś nad wyraz prostego, jakby odartego z rzeczywistości, w tem dziele, a zarazem była to pełnia idei, krzyk o męce Chrystusa. Ciało czarne, chude, zabite przez boleść zalewała krew. Zwisająca na bok głowa była jasnym dowodem, żywem świadectwem, czem jest pokonanie świętości na ziemi. Ani jeden rys nie podkreślał w tym utworze realizmu zjawiska, a co w nim było realnego, mówiło o prawdzie męczarni samej w sobie pełnią wyrazu i pełnią poezyi. Gdy słaby blask dnia przedostał się poprzez szyby okienne i wstąpił do tej świetlicy, ukazywała się coraz wyraźniej ta ciężka głowa i jej bohaterskie usta, bolesne, zastygające oczy, a nawet w śmierci pełne świętego uniesienia. Nienaski zapytał Tytusa, który klęczał obok i odmawiał wraz z innymi chóralne modlitwy, — kto malował ten obraz? Wielki kamieniarz wskazał oczyma brata-przewodnika. Ten klęczał pośrodku izby. Z pod zakonnej sukmany wyłaziła teraz jego sztuczna, żelazna noga. Nienaski spytał jeszcze Tytusa, wskutek czego ów brat przewodniczący stracił nogę. Tytus odpowiedział z pośpiechem, jakby dla corychlejszego przerwania tych niewczesnych indagacyi:
— W powstaniu.
Wnet skończyło się krótkie nabożeństwo i gmin zakonny wypłynął z kapliczki. Jedni z braci zabierali ze sobą narzędzia ciesielskie i dokądś odchodzili, — inni poczęli krzątać się około gospodarstwa. Tytus wziął swój młot, mniejszy, kończysty młotek kamieniarski i brnął w śniegu pod górę. Ryszard udał się za nim. Wiatr ustał. Świeżo spadłe śniegi leżały na nieruchomych świerkach. W pałąki gięły się gałęzie od ciężaru grubej okiści. Nieskalane pokłady białego puchu jaśniały w błękitnem świtaniu. Za górami stał już poranek, lecz tu w tej puszczy ledwie — ledwie brzask się niecił. Tytus i Nienaski wyszli w górę do wczorajszej roboty, teraz zasypanej i przykrytej ogromnemi czapami śniegu. Zakonnik zostawił w tem miejscu swe narzędzia i ścieżyną niewidoczną poszedł wyżej, kopiąc się w miękkiej, błękitnawej ponowie. Wszystko powietrze było
Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.