Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/264

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaciekawiony, spytał pierwszego z brzegu, czy się w zakonie stało co radosnego. Człowiek zapytany był potwornie dziobaty, gruby, z ordynarną twarzą. Zasromał się, jak parobek, i ociągał z odpowiedzią. Dopiero drugi, stojący obok, blady, z zamkniętemi oczyma, wyrzekł z głęboką uniżonością:
— Cieszymy się dziś w klasztorze bardzo a bardzo, bo nam się przytrafiło radosne wydarzenie...
— A co też takiego? Czy i ja mógłbym o tem wiedzieć, czy też to jest tajemnica?
— Tajemnicy żadnej niema. Mieliśmy tutaj brata ciężko chorego, starca, jednego z pierwszych w naszym zakonie, imieniem Daniel. I oto dziś brat Daniel odszedł.
— Odszedł?
— Brat Daniel spoczął w Panu.
— Stąd taka uciecha?
— Stąd uciecha między nami. Już jeden z pomiędzy nas spoczywa u nóg Chrystusa Pana, mówi za nas...
— Więc nikt go tu nie żałuje, a wszyscy się cieszą?
— I czegóż miałby żałować on, albo my? Żałować tej ziemi? Nie cieszyć się, gdy on na nas stamtąd już patrzy, a my możemy polecać mu potrzeby nasze? Brat Daniel był bogobojnym sługą Pana, jaśniał cnotami i zasnął w Panu.
Brat dziobaty, który przysłuchiwał się tej rozmowie, podzielał radość ogólną, lecz czynił to, jak sołdat, spełniający fenomeny mustry. Mimo to jednak jakiś przebłysk, pewien uśmiech wybijał się na jego twarzy, niby lśnienie słoneczne na bryle piaskowca ordynarnie ciosanej.
Nienaski uczuł wstrząśnienie odrazy, poryw do życia i nienawiść do tej czci śmierci. Cofnął się do swej izdebki, spakował rzeczy, zarzucił torbę na plecy i poszedł żegnać ojców. Gdy się zbliżył do Tytusa, ten zmierzył go oczyma i uśmiechnął się boleśnie. Pokiwał w milczeniu głową. Nie wyrzekł słowa. Gdy Ryszard żegnał przewodnika, starzec przytrzymał go za rękę:
— Idziesz! Myślałem, że zostaniesz z nami...
— Nie, idę w świat.