Uchodził za chłopca leniwego i upartego, przynoszącego wstyd zakładowi. Tępy zwłaszcza do łaciny i greki, ożywiał się jedynie przy historji. Pozatem ociężały, apatyczny... Nie wiedzieli nauczyciele, jaki wulkan wrze pod sklepieniem czaszki tego dziecka. Spadały nań wieczne kary, pensa, koza wreszcie, na którą skazywano go na całe tygodnie. Ale to mu najmniej dolegało, byle mógł myśleć, czytać i — być sam. Z księdzem, który go miał obuczać matematyki, zawarł cichy układ: nauczyciel zajmował się uczniem jak najmniej, a w zamian pozwolił mu czerpać bez ograniczeń z zakładowej bibljoteki. Chłopiec pochłaniał bez wyboru najpoważniejsze dzieła: traktaty religijne, chemję, fizykę, historję, filozofję. Czytywał chętnie nawet słowniki, dumając nad sensem słów, nad ich przeobrażeniami w ciągu wieków.
Być może, iż Balzac, pisząc swoją powieść, ubarwia nieco owe wspomnienia z dzieciństwa, że czyni się dojrzalszym niż był w istocie. Tam, w tem posępnem Vendôme, — jeżeli brać dosłownie zwierzenia jego z Ludwika Lambert — zaczął pisać Traktat o woli, w sensie pojmowania woli jako materjalnego niemal fluidu; tam czynił pierwsze obserwacje z zakresu meta-
Strona:PL-Tadeusz Żeleński-Balzak.djvu/015
Ta strona została uwierzytelniona.