zarazem tak prosty, szczery, miły, że niepodobna go było nie polubić“...
Balzac pilnie bada teren, rozgaduje starych ludzi z okolicy, obserwuje chłopów, nasiąka miejscową gwarą, duchowym klimatem. Pracuje cały dzień, schodzi tylko wieczór do stołu. I, aby — jak mówił — wypłacić się za gościnę, opowiada historje. Często zaczyna tak: „Generale, musiał pan znać w Lille rodzinę X; otóż, zdarzył się w tej rodzinie straszliwy dramat“. I opowiada z takim ogniem, z taką prawdą, że każdyby się wziął na to. Wkońcu, słuchacze, dygocąc z przejęcia, pytają: „Czy to prawda, to wszystko? — Ani słowa prawdy, odpowiadał; to najczystszy Balzac“. I dodawał: „Wszystko to żyje, kocha, cierpi, szamoce się w mojej głowie: ale, jeśli Bóg dozwoli mi życia, wszystko będzie uporządkowane, posegregowane, pomieszczone w książkach, i to kapitalnych książkach...“
Ale i tu, w ciągu tej pracy, miały prześladować Balzaka — dobre rady. Rodzina odrywa go od pisania, przypominając mu, że czas wracać i pomyśleć o czemś „praktycznem“. Niepoprawni! Opuszcza z niechęcią dom, gdzie mu się tworzyło tak dobrze, i wraca do Paryża, aby — kończyć swoje dzieło.
Strona:PL-Tadeusz Żeleński-Balzak.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.