Strona:PL-Tadeusz Żeleński-Balzak.djvu/082

Ta strona została uwierzytelniona.

zdanie; każda stronica, odbita na wielkim arkuszu papieru, poznaczona była strzałkami i odsyłaczami. Korekty jego były sławne; męczyły zecerów tak, że ci wymawiali sobie nie więcej niż godzinę Balzaka dziennie. I takich korekt było kilka, czasem kilkanaście. A nowe wydanie nigdy nie było przedrukiem, ale zawsze gruntowną rewizją autorską.
Okrzyki rozpaczy, zniecierpliwienia, skargi na mozół pisania wypełniają listy Balzaka. „Ze wszystkich stron krzyczą mi, że nie umiem pisać“, zwierza się w liście do pani Hańskiej w epoce Ludwika Lambert, a do matki pisze w tymsamym czasie: „Byłem zmiażdżony trudem, jaki mnie kosztował Ludwik Lambert; spędziłem nad nim wiele nocy i do tego stopnia nadużyłem czarnej kawy, że nabawiłem się straszliwych kurczów żołądka...“
A najgorsze jest, że dzieła, w które najwięcej włożył trudu, — zwłaszcza w owej epoce wrzenia duchowego — najmniej mu się wypłacały. Ledwie skończył owego Ludwika Lambert, w którym, jak pisze, „chciał rywalizować z Goethem i Byronem, z Faustem i Manfredem“, ledwie puścił w świat tę książkę, wpada w rozpacz,