Bo życie ma swoje prawa. Siedem lat rozłąki, bez żadnej określonej nadziei spotkania i połączenia się, to jest bardzo długo. Stopniowo, Balzaka pochłania Paryż, który jest tuż, realny, żarłoczny, gdy tymczasem daleka Cudzoziemka staje się niby błękitnym cieniem. Najlepiej wyrazi to statystyka listów: z roku 1836 mamy ich piętnaście, z r. 1837 czternaście, z 1839 tylko cztery, z roku 1841 pięć... I kto wie coby się stało, gdyby, pewnego dnia, w początkach r. 1842, Balzac nie odebrał listu w żałobnej kopercie. Jego ukochana Ewa, jego narzeczona, została wdową.
Widzieliśmy dwie fizjognomje Balzaka: jedna to ów Balzac z pomnika Rodina, — wielki złom marmuru, z którego wyłania się potężna twarz jasnowidza i pogromcy — twórca Komedji ludzkiej, w części jedynie rozumiany przez współczesnych i który od śmierci swojej rośnie, aby zająć miejsce obok Szekspira i Moljera, obok największych. Drugi, to ów Balzac również nieznany współczesnemu Paryżowi, taki jak go nam ujawniają te pękate listy słane do Wierzchowni. Trzeba nam teraz pokrótce po-