— Wszystko idzie po dawnemu; nic się tam nie zmieniło — brzmiała odpowiedź.
— Będziesz zatem mogła wpłynąć na nią i skłonić do naszych zamiarów?
— Sądzę nawet, że uda mi się to, z wszelką łatwością. Mała zaczyna się ze mną oswajać. Potrafiłam wzbudzić w niej zaufanie. Bardzo mnie polubiła i otrzymałam już od niej kilka zwierzeń.
— Jeżeli tak, pójdzie nam jak po maśle.
— A tyś już gotów zupełnie?
— Nie inaczej. Jutro zejdziemy się w Asnières.
— O której porze?
— O dziewiątej rano. Będę czekał na ciebie, lub ty na mnie, przy moście. Pokażę ci dom. Następnie zjemy śniadanie nad wodą. Oddam ci wszystkie klucze. Rozejdziemy się najpóźniej o godzinie pierwszej, poczem wrócisz do Paryża kończyć dzieło, tak świetnie rozpoczęte... Gdy weźmiesz się do tego jak należy, słowem: jeżeli złożysz dowód jak zwykle, twojego sprytu i zręczności; w poniedziałek ty i dziewczyna, zamieszkacie w Asnières na pewno, przy ulicy Argenteuil.
— Dobrze — odrzekła Solange. — Tyś gotów, a i ja również.
Nazajutrz o pierwszej z południa, panna Solange przybyła na ulicę Clichy. Nie znalazłszy po drodze doróżki, wróciła z Asnières pieszo. Pogoda zresztą była prześliczna.
W chwili, gdy Solange drapała się do góry, po schodach stromych i chwiejących, schodziła po nich w dół, dziewczyna młoda i wcale przystojna. Ubrana była nader wykwintnie: w eleganckich bucikach, na małych i zgrabnych nóżkach; w kapelusiku założonym zalotnie na sam czubek głowy modnie ufryzowanej. Nie mogła ona należeć w żaden sposób do ubogich lokatorek, mieszkających w nędznych norach na poddaszu.