Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/111

Ta strona została przepisana.

— Będziemy je często spożywały. Tymczasem zaś, zrób mi tę przyjemność i zjedz resztę.
Mówiąc te słowa, włożyła Solange pozostałe poziomki na talerz Gabrjeli.
Czyż mogła oprzeć się tylu dowodom przyjaźni i czułej troskliwości? Zjadła też ze smakiem poziomki, co do jednej.
— Teraz chodź Ello, niech ci nasz domek pokażę.
Z salki wyszły na korytarz, a ztamtąd drugiemi drzwiami udały się do pokoju bawialnego.
— Oho! — wykrzyknęła Gabryela — pani ma i fortepjan?
— Jak widzisz pieszczotko.
— Grasz pani zatem?
— Nie... wcale... — bąknęła panna Solange, cokolwiek pomięszana. — To własność mego męża... zachowuję go, jako drogą po zmarłym pamiątkę.
— Pojmuję — szepnęła Gabrjela głęboko zadumana, jakby goniła gdzieś myślami, daleko... bardzo daleko...
Zbliżyła się do instrumentu i podniosła wieko.
— Czy pozwoli mi pani spróbować? — rzekła z pewnem wahaniem.
— Ależ i owszem — odpowiedziała Solange, nie mogąc ukryć ogromnego zdziwienia.
Ella przebiegła szybko całą klawjaturę, delikatnym i równym pasażem, jakby chciała zaznajomić się z instrumentem. Potem odegrała z pamięci andante, z sonaty Mozarta, z precyzją, znamionującą wielką wprawę i z prawdziwem uczuciem, artystki z Bożej łaski. Teraz Solange osłupiała na dobre.
— Omyliłam się widocznie — pomyślała. — Ta młoda osoba, nie należy do zwykłej kategorji dziewcząt upadłych, a później opuszczonych przez uwodzicieli, których tak wiele plącze się po świecie. Kimże ona jest jednak i zkąd przybywa?
— Dawniej lubiłam namiętnie muzykę — odezwała się nieśmiało Gabrjela.
— Gdyby pani nie miała nic przeciw temu, grałabym kiedy-niekiedy.