Pewnego ranka przy śniadaniu, rzekła Solange do Gabrjeli:
— Nie mogę się wstrzymać, i muszę powinszować ci droga Ello. Wyglądasz po prostu czarująco świeżo i hożo, niby wcielenie krasy wiosennej. Nie płaczesz dzięki niebu, i smutek twój rozwiał się na cztery wiatry, i zniknął gdzieś w chmurach. Od trzech dni szczególniej, widzę w twojej twarzyczce dziwne rozpromienienie, a w oczach niby blaski nadziemskie.
— Sprawia to zapewne wewnętrzne zadowolenie z samej siebie, żem stała się nareszcie rozsądną i patrzę na świat zupełnie trzeźwo odpowiedziała młoda kobieta.
— Zyskujesz na tem najwięcej, ty pieszczotko.
Nic już na to nie odpowiedziała swojej opiekunce, głęboko zadumana. Po chwili wstały od stołu i przeszły do saloniku.
— Zagraj co droga Ello poprosiła Solange. — Dziś niedziela nie mamy więc żadnej roboty.
— Zaraz usiądę, tylko wpierw mam z panią o czemś pomówić.
— A więc zaczynaj... Słucham...
— Od ostatniej naszej rozmowy wiele myślałam i zastanawiałam się nad niejednem...
— I wreszcie cóż postanowiłaś?
— W pierwszej chwili przekonały mnie pani słowa.... później zaczęłam zapatrywać się na tę sprawę inaczej....
Panna Solange aż podskoczyła w górę.
— Co pod tem rozumiesz? spytała mocno zaniepokojona.
— Czuję się przeniknioną tłumaczyła młoda kobieta, siłą nadprzyrodzoną, której nie mogę się oprzeć. W sercu szepcze mi nieustannie jakiś głos tajemny, żem nie powinna się rozłączać z mojem dzieckiem... że mam je sama pielęgnować i wychowywać.
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/118
Ta strona została przepisana.
XVI.