Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/12

Ta strona została przepisana.

Zamężna od dwóch lat. zachowała w zupełności urok młodej dziewczyny i wszystkie jej przymioty. Zresztą, szczupła. a nawet trochę wątła, wyglądała na dziecko.
Ale przypatrując jej się z uwagą, baczny spostrzogacz byłby łatwo zauważył, że kryła ona w sobie jakąś tajemną boleść, jakieś nieznane cierpienie, którego ślady wyryły się na jej twarzy. Często pod wpływem gorzkiej myśli, piękne jej czoło zasępiało się nagle. Wtedy w jej omdlewającem spojrzeniu, w bolesnym wyrazie twarzy, malował się niepokój, trwoga, nawet przerażenie. Zdawało się, że łzy lada chwila wytrysną z oczu, że łkania i westchnienia wydobędą się z piersi. Zamknąwszy drzwi, margrabina zatrzymała się i znowu wzrok jej zamglony spoczął na chorym.
— Śpi — szepnęła.
Chwilę stała nieruchoma niepewna, z ciałem pochylonem naprzód, przypatrując mu się boleśnie.
Wreszcie nabrała odwagi. I zwolna, stąpając ostrożnie po dywanie, zbliżyła się do margrabiego.
Oparłszy rękę na poręczy fotelu, pochyliła się i różowemi ustami dotknęła bladego czoła chorego.
Nie miała czasu się wyprostować. Margrabia otworzył oczy, objął ją ramionami, przyciągnął do siebie i przycisnął do serca. Usta ich złączyły się w długim pocałunku.
— Matyldo, moje serce, jakże cię ja kocham! — szepnął.
— Edwardzie, jakże ci dzisiaj? — zapytała.
— Lepiej — odparł, próbując się uśmiechnąć. — Kiedy jesteś przy mnie i patrzysz na mnie jak w tej chwili, jakieś światło mnie przenika, czuję, że twoje słodkie spojrzenie wraca mi życie.
— Oh! tak, prawda, że będziesz żył? — zawołała z uniesieniem. Gdybym cię straciła, gdyby śmierć miała porwać cię mojej miłości, nie zniosłabym tego ciosu!
I oparłszy śliczną główkę na piersi chorego, wybuchnęła płaczom.