ostatni moment; i nic ich nigdy nie zaskoczy niespodziewanie. Czekam pana jutro rano.
Po odebraniu wezwania, Sosten odbył z Blaireauem całogodzinną walną naradę, podczas której ułożono wszystko najdokładniej.
Dwaj łotry rozumieli się nawzajem przewybornie. Złączeni ściśle tą samą zbrodnią, nie potrzebowali strzedz się jeden drugiego. Wszak wydanie tajemnicy, zgubiłoby ich obydwóch.
Odkąd zawarli z sobą umowę, Sosten widział się kilka razy z Blaireauem. Nie mówiąc panu de Perny, tylko tyle, ile mu się podobało, Blaireau wtajemniczał młodego człowieka w szczegóły sprawy, w miarę jak ta się rozwijała, według planu usnutego, najpomyślniej.
Sosten dotrzymujący tak samo skrupulatnie danego przyrzeczenia, wręczył po dwóch miesiącach Blaireautowi dziesięć tysięcy franków.
Zkąd czerpał tyle pieniędzy? Od ślubu siostry, nie zaoszczędził on z pewnością pięćdziesięciu tysięcy franków na sumie wypłacanej mu rocznie przez szwagra, w uznaniu przysług oddawanych margrabiemu. Możemy zatem przypuścić śmiało, że brał po prostu z kasy swego szwagra całemi garściami. Czyż zresztą nie uważał jego majątku, za swoją własność? Ani mu w głowie nie postało, zdawać komukolwiek rachunki z zarządu, powierzonego jego rękom. Margrabia umrze lada chwila, a po śmierci nie upomni się już o nic. Co do margrabiny, ta dla niego nie istniała.
Tak samo nie troszczył się wcale niegodziwiec owem dzieckiem, jakiejś biednej, uwiedzionej dziewczyny, które miał przemienić w dziedzica, czy też w dziedziczkę, olbrzymiego majątku, i obdarzyć jednem z najpiękniejszych nazwisk, w francuskiej arystokracyi.
— Ja to stworzyłem niejako w mojej wyobraźni — powtarzał w duchu — tego potomka wielkiego rodu margrabiów de Coulange. Później... gdyby mi zawadzał w czemkolwiek... potrafię go zepchnąć w nicość, z której wyszedł!
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/124
Ta strona została przepisana.