matka spała twardo. I niemowlę nie odzywało się wcale. Było po dziewiątej wieczorem.
— Mam zaledwie chwilkę czasu na przebranie — pomyślała Solange.
Wpadła do siebie, przebierając się w mgnieniu oka. Oglądnęła w koło, czy czego nie zostawiła.
— Zabrane wszystko — mruknęła.
Wzięła ciepły, wełniany koc, przygotowany w tym celu na jednem z krzeseł, i wśliznęła się napowrót jak najciszej do pokoju sąsiedniego. Gabryela ani się ruszyła. W pośród głuchej, nocnej ciszy, słyszało się jej lekki, miarowy oddech.
Spojrzała Solange po raz ostatni na tę śliczną twarzyczkę, słabo oświetloną nocną lampką. Pomyślawszy o boleściach i ciężkich próbach, które czekały na tę nieszczęśliwą istotę tak dobrą, obdarzoną tyloma niezrównanemi przymiotami serca, uczuła się pomimo całej swojej przewrotności, wzruszoną do głębi. Jest bowiem prawdą niezbitą, że i najgorzej zepsute natury, miewają chwile podnioślejsze w życiu.
Po za nią atoli stał straszny w swoim gniewie Blaireau — jej pan wszechwładny. Była ona nie tylko jego wspólniczką, ale prostą niewolnicą. Nie mogła zatem cofnąć się z drogi, raz obranej.
Współczucie panny Solange przemieniłoby się w czyn, którego nie byłby z pewnością pochwalił Blaireau, skąpy do najwyższego stopnia. Wyjęła woreczek z pieniędzmi, kładąc takowy na środku marmurowego kominka.
W chwili, gdy pochylała się nad kolebką, usłyszała szept Gabrjeli.
— Mój syn!... moje dziecię!...
Wyprostowała się natychmiast z wzrokiem przerażonym. Gabryela wymówiła przez sen te słowa. Solange odrzuciła w tył głowę, ruchem gwałtownym:
— Tak być musi! — mruknęła dziko.
Porwała niemowlę z kolebki, owinęła szybko w kocyk, i wysunęła się tak samo cichuteńko, na palcach z pokoju, jak wpierw doń była weszła. Przymknęła nawet drzwi zlekka za sobą.
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/134
Ta strona została przepisana.