— Mój Boże! dowiedziałem się kochany panie de Perny, ot! tak... z boku... czystym trafem... tego wszystkiego, czego nie raczyłeś mi powiedzieć. Nie trwoż się pan tem wcale, Nie jestem jednym z tych, którzy nie potrafią trzymać języka za zębami. Nie nadużyję nader interesującej tajemnicy... stanu błogosławionego pańskiej siostry... margrabiny de Coulange. Masz pan przy sobie dwadzieścia tysięcy franków?
— Oto są — Sosten wręczył Blaireau’owi sporą paczkę banknotów.
— Nawet ich nie liczę — mruknął Blaireau, chowając pieniądze. Widzisz pan, jak mu ufam. Teraz, kiedy już nie jestem potrzebny, żegnam i życzę najlepszego powodzenia.
— Dziękuję! Proszę zaufać zupełnie panie de Perny, osobie, która w zamku Coulange, odegra rolę akuszerki, przy margrabinie. Ale... ale... racz nie zapomnieć i wynagrodź odpowiednio jej trud poniesiony.
— Nie poskarży się na nas z pewnością — odparł z dumą Sosten.
— A więc szczęśliwej drogi! Ja wracam do Paryża, na moich własnych nogach.
Sosten wskoczył napowrót na kozioł, a rumaki o nogach ze stali, ruszyły na nowo z miejsca galopem.
Blaireau zatrzymał się przez chwilę na środku gościńca, rzucając w koło dumnym wzrokiem, w którym malowała się głęboka pogarda i lekceważenie całej ludzkości.
— Sprawa zakończona! — mruknął. — Zaczniemy teraz inny interes.
Chichot ostry i suchy, wydobył się z jego piersi, wykrzywiając grube i obwisłe wargi.
Był już dzień, kiedy powóz prowadzony przez Sostena de Perny, zajechał przed zamek drogą polną.
Słońce zaczynało siać swoje blaski w dolinę, przegląda-