Żył z dnia na dzień. Niebawem mówiono w całym Paryżu o jego wspaniałych pojazdach, o jego zbytku, o zabawach, które jedne po drugich wydawał.
— Szaleniec się rujnuje — wzruszali ramionami ludzie poważni.
Używał rozkoszy, jak gdyby miał tylko kilka lat życia, spieszył się poznać wszystkie jego przyjemności i nasycić się niemi. Zbliżywszy do ust puhar rozkoszy, chciał go wychylić aż do dna. Nie było głupstwa, któregoby nie popełnił, szaleństwa, któregoby nie miał na sumieniu.
Utrzymywał stajnie wyścigową. Przez pewien czas uchodził za jeden z głównych filarów Jockey-klubu.
Trwało to lat cztery.
Jednego rana margrabia de Coulange obudził się wyczerpany, złamany, zmęczony wszystkiem i samym sobą.
Po godzinie głębokiego namysłu, nagle się ocknął. Łatwe przyjemności, których tak chciwie poszukiwał, sprawiały mu teraz obrzydzenie.
Są ludzie, którzy gubią się nadmiarem; margrabiego de Coulange ów nadmiar ocalił.
Zamknął się w swoim pokoju i oświadczył, że nikogo przyjmować nie będzie.
Tam, wśród spokoju i ciszy, zrobił rachunek sumienia. Przypomniał sobie swoje lata dziecinne, później młodzieńcze następnie stanął przed nim ciemny obraz tego, co robił od lat czterech. Wtedy uczuł, że palący rumieniec występuje mu na czoło. Wstydził się tego zmarnowanego czasu chciałby był wykreślić go ze swego życia.
— Nieszczęsny. cóż robiłem? — szepnął. — I gdybym się nie zatrzymał, w jakąż przepaść byłbym się osunął? Rzuciłem w błoto dwa miljony z majątku moich przodków — ciągnął dalej — ale, dzięki Bogu, jestem zawsze godny nazwiska, które mi przekazali. Honor de Coulange został nietknięty.
Stał przed portretem matki, wiszącym na ścianie. Patrzył nań z najwyższą czcią i wkrótce wielkie łzy zwilżyły mu powieki.
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/14
Ta strona została przepisana.