Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/145

Ta strona została przepisana.

Wróciła napowrót. Stanęła na środku pokoiku, oglądając się około w osłupieniu. Spostrzegła sakiewkę na kominku i wzięła ją machinalnie do ręki. Poznała woreczek należący do tej, która się mieniła panią Trolat. Rzuciła sakiewkę na to samo miejsce.
— Ale gdzież jest moje dziecię? — wykrzyknęła.
Zaczęła natychmiast wołać z całych sił:
— Pani Felicjo! Pani Felicjo!
Nikt jej nie odpowiedział.
— To przecie coś dziwnego! — szepnęła głosem drżącym, przyciskając czoło oburącz. — Cóż to ma znaczyć? Boże mój! Zaczynam się lękać czegoś strasznego!...
Zawołała powtórnie jeszcze silniej, niż za pierwszym razem i znowu nadaremnie. Panowało dalej to samo grobowe milczenie. Serce jej ścisnął ból na wskróś przenikający. Przerażona nie zdając sobie sprawy z tego co czyni, wiedziona jedynie instynktem wrodzonej wstydliwości, zaczęła się machinalnie odziewać. Wsunęła bose nogi w pantofle, zarzuciła na siebie spódniczkę i kaftanik, okrywając chustką ramiona. Wtedy wyleciała jak szalona ze swego pokoiku do drugiego, w którym mieszkała Solange.
Zrazu stanęła nieruchoma, z oczami w słup, nic nie widząc, i nie zdolna zebrać myśli. Wkrótce jednak spostrzegła nieład tu panujący. Weszła do gabinetu. W szafie nie było ani jednej sztuki ubrania. Nagle olśniło umysł biednej, młodej istoty, niby oślepiające światło błyskawicy. W niem wyczytała całą prawdę, wyłaniającą się, z otaczających ją dotąd ciemności.
Wydała krzyk rozdzierający. Zdyszana, z oczami na wierzch wysadzonemi, z twarzą wykrzywioną konwulsyjnie, zakręciła się w miejscu, bliska omdlenia. Zatrzymała się, schwyciwszy obiema rękami ramę od okna.
— Moje dziecko! ona mi ukradła moje dziecko! — ryknęła głosem strasznym, w którym nie było już nic ludzkiego.
Z wysiłkiem niesłychanym, udało się jej okno otworzyć. Wtedy zaczęła krzyczeć na nowo: