Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/147

Ta strona została przepisana.

— Biedaczka! biedaczka! — powtarzała raz po raz. — Gotowa to życiem przypłacić!
W niespełna pół godziny, najwyższego niepokoju u obecnych, Gabrjela odzyskała zmysły. Wzrokiem obłąkanym spojrzała najpierw na akuszerkę, a potem na resztę osób otaczających jej łóżko.
— Poznaje mnie pani? — zapytała akuszerka chorą, głosem drżącym z trwogi.
Gabrjela podskoczyła w górę, przecierając szybko dłonią czoło i oczy. Potem zerwała się z łóżka na równe nogi.
— Moje dziecię! Oddaj mi moje dziecię! — krzyknęła dziko. — Oszukałaś mnie nędznico!... Ah! nikczemna złodziejko, kradnąca cudze dzieci!...
Świadkowie tej sceny okropnej, patrzyli w osłupieniu, jeden na drugiego:
— Zabrano widocznie dziecko, tej biednej, młodej kobiecinie — odezwał się ktoś z obecnych.
— Tak, dziecię, które ona wczoraj rano na świat wydała — potwierdziła akuszerka.
Wszyscy byli oburzeni tym czynem haniebnym. Posypały się ze wszech stron krzyki i złorzeczenia, na niecną zbrodniarkę.
— Cicho! — zawołała akuszerka. — Czyż nie rozumiecie, że tem chorą jeszcze bardziej przestraszacie?... Jeden z was musi pójść do komisarza policji.
— Lecę do niego — odezwał się młody chłopak i wysunął się z pokoju — czy słyszy mnie kochana pani? — spytała, pochylając się troskliwie nad Gabrjelą, która wysilona, opadła napowrót na poduszki. Chora skinęła głową potakująco.
— Proszę mi powiedzieć, kogo pani posądzasz, o skradzenie dziecka?
Z ócz Gabrjeli strzeliły pioruny i gniew.
— Ją! Nędznicę, która mnie tu sprowadziła!
— Pani ciotkę!
— Kłamstwo wierutne! Nie jest moją ciotką... nie znałam jej wcale przed pół rokiem!