Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/150

Ta strona została przepisana.

do rozplątania; pojmował bowiem doskonale, że kradzież dziecka, nastąpiła po długim namyśle, i że z góry wszystko ułożono nader sprytnie i zręcznie, aby zatrzeć za sobą wszelkie ślady. Wynajęto dom ustronny; ukrywała w nim młodą matkę najstaranniej i prowadziła całą sprawę, ręką wprawną. Nie mógł o tem wątpić, przekonawszy się, że zbrodniarka wyniosła się z domu cichaczem, nie zostawiając żadnego śladu po sobie.
— Mamy do czynienia — mruknął komisarz — z wytrawnymi łotrami.
— Niezawodnie panie komisarzu — rzekł ajent policyjny. — Ta kobieta musiała mieć kilku wspólników. Chytre to lisy! Kuci... jak to mówią... na cztery nogi... Nie nowicjusze! Ho! ho! nie pierwsza to ich sprawka!
Ajent policyjny, sprowadzony dnia tego trafem do Asnières, był mężczyzną trzydziesto-pięcioletnim. Nazywał się Marbot. Czoło miał szerokie i naprzód wysunięte, znamionujące wyższą inteligencję. Oczy bystre i przenikliwe, zdawały się czytać w głębi serc ludzkich, niby w księdze otwartej. Rysy twarzy były regularne, z wyrazem surowym i energicznym. Czuło się w tym człowieku silną wolę, umiejącą walczyć i łamać wszelkie przeszkody.
— Posłużył ci traf panie Marlot — rzekł doń komisarz. — Tobie przypadło w udziale śledzić zbrodnię, tak samo straszną i doniosłą, jak i skrytobójstwo. Gdyby ci się udało rozjaśnić ciemności, otaczające tę sprawę i odkryć tajemnicę wykradzenia dziecka, postawiłoby cię to od razu na nogi, stałbyś się głośnym i miałbyś czem zadowolić twoją trochę wygórowaną ambicję.
Posypały się iskry z czarnych ócz Marlota.
Przełożeni znają moją gorliwość panie komisarzu, moją czynność niezmordowaną i chęci najlepsze. Zrobię wszystko, co będzie możliwem, aby pana zadowolić — odpowiedział ajent skromnie. — Dodał po chwili:
— Sądzę, że ta młoda osoba, dostarczy nam sama wyjaśnień nader pożądanych.