Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/155

Ta strona została przepisana.

— Dziękujemy panu i za to, chociaż to nie wystarcza, aby nas wprowadzić na trop właściwy... Przy jakiej sposobności widziałeś ową wdowę Trélat?
Odwidziłem ją umyślnie. Jako pełnomocnik, miałem obowiązek przekonać się naocznie, co się dzieje w domu wynajętym? Byłem zupełnie zadowolony z oględzin. Wszędzie panował porządek wzorowy.
— Ograniczyłeś się pan na tej jednej wizycie?
— Tak panie komisarzu, nie obciąłem bowiem wydać się tym damom natrętnym i niedyskretnym.
— Czyś widział pan wtedy osobę, nazywaną przez wdowę domniemaną jej siostrzanicę?
— Nie byłem przedstawiony panie komisarzu tej młodej osobie. — Spi w tej chwili — rzekła pani Trélat. — „Zdrowie mojej biednej siostrzenicy, zawsze jeszcze pozostawia wiele do życzenia!“
— Bardzo to szczęśliwie dla pana — wtrącił urzędnik — żeś kazał sobie zapłacić z góry, za pół roku. Inaczej byłaby ci przepadła reszta pieniędzy.
— Co pan komisarz chce przez to powiedzieć?
— Że osoba, której dom wynająłeś, nie nazywa się Trélat i miałeś pan do czynienia z dwoma awanturnikami, nikczemnymi łotrami, których obecnie śledzi pilnie policja.
Pełnomocnik osłupiał ze zdziwienia. Komisarz opowiedział mu w kilku słowach, co zaszło w ustronnym domku, przez niego wynajętym — dodał nawiasem.
— Gdybyś mógł co odkryć w tej sprawie, przez szczęśliwy zbieg okoliczności, chciej mnie pan uwiadomić o tem natychmiast.
Gdy oddalił się ów człowiek, komisarz odezwał się do Morlota:
— Cóż sądzisz o tem wszystkiem, kochany Morlot?
Ajent był ponuro zamyślony. Kręcił i rozkręcał wąs ruchem nerwowym, znamionującym najwyższe rozdrażnienie.
— Myślę panie komisarzu — bąknął głosem stłumionym — że nas otaczają ciemności egipskie! Ja bo w nich