zrobili dla ciebie, ja i twój brat; oto czem obdarzyliśmy cię, w naszej troskliwości o twoją przyszłość!...
Margrabina odparła głucho:
— Tak... oto coście ze mną uczynili! Zostałam z łaski waszej wspólniczką zbrodni, tem donioślejszej, im zwiększa się przez spadek majątek margrabiego de Coulange!
Sosten nie stracił ani chwili. Tego samego wieczora zapakowawszy rzeczy, wybrał się w drogę po odbiór spadku, po zmarłej ciotce margrabiego de Coulange.
Miał w kieszeni notarjalne pełnomocnictwo szwagra, na mocy którego, mógł działać wszechwładnie we wszystkich sprawach, jakby sam margrabia.
— Wrócę najdalej za dwa tygodnie — rzekł do matki przy pożegnaniu.
— Baw tam jak najkróciej — prosiła usilnie matka. — W każdym razie, gdyby nas doszła wiadomość o śmierci mego zięcia, nie omieszkam donieść ci o niej telegraficznie.
Od dni kilkunastu nie było listu od margrabiego. Nawet doniesienie teściowej o urodzeniu syna, pozostało bez odpowiedzi.
To poddało myśl tak matce, jak i synowi, że margrabia jest konający.
Tak sądziła o tem i biedna Matylda; wyczekując wiadomości od męża w trwodze śmiertelnej.
W tydzień po odjeździe Sostena, nie odebrawszy z Madery ani słówka, które byłoby ją cokolwiek pocieszyło, margrabina ginęła prawie z niepokoju. Zauważyła dnia pewnego, że matka jej wygląda jakoś niezwykle. Była ponuro zamyślona, czemś wielce zafrasowana; czoło pokrywały bruzdy głębokie; usta drgały, a w jej wzroku, nie było tego wyrazu, co dawniej, lekceważenia i dumnego tryumfu.
Zrozumiała Matylda, że musiało zajść coś nader ważnego. Serce jej ścisnęło się bólem ciężkim, choć nieokreślonym.