Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/167

Ta strona została przepisana.

Mutka dowiedziała się na pewno, o czemś bardzo złem! — pomyślała. — Odgaduję wszystko! — Memu mężowi gorzej... a może już i nie żyje!...
Nie mogła znieść tak udręczającej niepewności.
— Czy mama dostała jakie listy z Madery? — spytała przy obiedzie.
— Dla czego mnie pytasz o to?
— Bo uważam, że mama jest czemś mocno zafrasowana i zaniepokojona.
— Czyste urojenie!... Źleś widziała Matyldo... Jestem zawsze jednakowo usposobiona.
— Nie, nie! — żywo odparła. — Czuję instynktownie, że mama tai się z czemś przedemną!
Pani de Perny wzruszyła pogardliwie ramionami.
— Cóżbym mogła ukrywać przed tobą? — mruknęła opryskliwie.
— Nie wiem... serce mi jednak powiada, że mama dostała jakąś niepomyślną wiadomość.
Za całą odpowiedź matka wzruszyła powtórnie ramionami.
— Miała mama niezawodnie list od doktora Gendron!
Pani de Perny ani ust nie otworzyła.
— Ah! mamo, dla czego mi nie chcesz powiedzieć! — krzyknęła Matylda przeraźliwie. — Mąż mój już nie żyje!..
— Oszalała! — odburknęła szorstko pani de Perny. — Sama sobie stwarzasz jakieś urojenia w nadto wybujałej wyobraźni, a później dręczysz niemi siebie i drugich. Życzę ci moja córko panować cokolwiek nad twoim rozstrojem nerwowym!
Po tych słowach opuściła nagle Matyldę.
— Nie chciała mi się przyznać do niczego szepnęła margrabina. Ale mnie nie oszukała. Wiem na pewno, że ukrywa coś przedemną.
Margrabina spędziła resztę dnia i noc całą w gorączce. Jeżeli zasypiała na chwilę, zrywała się wkrótce na równe nogi, dręczona ciężką zmorą.