Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/175

Ta strona została przepisana.

aby mnie tem bardziej pieszczono. Przyjmę atoli twoje ramię kochana żoneczko, abyś mnie zaprowadziła czemprędzej do naszego syna.
Margrabina uczuła w piersiach niby ostre szpony. Na czoło wystąpiły grube krople potu zimnego, i sądziła, że zemdleje. Opanowała jednak szybko chwilowe osłabienie, ujęła męża pod ramię, prowadząc po schodach na pierwsze piętro. Powtarzała w duchu:
— Oto kielich goryczy! Zaczyna się moje męczeństwo!
Zaprowadziła jednak męża do pokoju dziecka. Za nimi weszli: matka, Sosten, lekarz i stary kamerdyner.
Pani de Perny i jej syn, byli bladzi i okropnie pomięszani. Nadchodziła chwila próby najważniejszej, rozstrzygającej niejako i decydującej o całej sprawie. Nie dziw więc, że miotał nimi szalony niepokój.
Mamka siedziała, trzymając niemowlę przy piersi. Powstała natychmiast. Przybliżył się margrabia, wpatrywał się przez chwilę w twarzyczkę dziecka w radosnem upojeniu. Potem wziął je na ręce, podniósł w górę i czule w czoło pocałował.
— Mój chłopcze najdroższy! — rzekł głosem drżącym ze wzruszenia. — Spodziewam się, że z czasem posiądziesz wszystkie wzniosłe cnoty i przymioty twoich przodków, ich wielkie serce i szlachetność!
Zwrócił się następnie do żony:
— Matyldo, moja najdroższa Matyldo! — przemówił. — Ten syn, którym mnie obdarzyłaś, jest zarazem rękojmią mojej wiecznej dla ciebie miłości. Jest on nie tylko nadzieją i podporą naszego rodu, na jego główce spoczywa całe szczęście nasze, i przez niego resztę życia naszego będzie radością opromienione.
Matylda nic na to nie odpowiedziała. Nie mogła zdobyć się na kilka słów. Stała na boku, z głową odwróconą, aby ukryć swoje pomięszanie. Tym razem nie uszło ono jednak uwagi margrabiego. Chciał właśnie wyrazić głośno swoje zdziwienie, gdy wstrzymała go teściowa, szepcząc na ucho: