Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/186

Ta strona została przepisana.

Dzieciak tarzał się swawolnie po trawniku miękkim i puszystym, niby aksamit szmaragdowy, na wyścigi z Fandrem, ulubionym wyżłem margrabiego. Tym razem mały Gienio, bawił się i dokazywał z psem pod okiem starego, poczciwego kamerdynera Firmina. Zawsze zresztą stary, wierny sługa, pełnił przy malcu urząd piastunki, skoro mamka, która dotąd bawiła w zamku, była zajętą gdzieindziej.
W chwilę później, malec zerwał się na równe nogi, chcąc zapewne pobudzić Fandra do innej zabawy i puścił się galopem ku marmurowemu basenowi.
Firmin popędził za chłopcem swywolnym, jak mógł najprędzej, wołając na cały głos.
— Panie hrabio! panie hrabio! proszę uważać!... woda!...
Chłopczyk odpowiedział mu na to wybuchem śmiechu, biegnąc dalej. Fandr atoli szybszy od staruszka, wyprzedził dzieciaka, położył się na grzbiet przed basenem, zatrzymując swywolnika przedniemi łapami. Nie było zresztą cienia niebezpieczeństwa, malec bowiem był jeszcze bardzo daleko od wody. Margrabia usłyszał wołanie Firmina i wezwał go do siebie.
— Popełniłeś znowu twój stary grzech, mój poczciwcze — przemówił tonem cokolwiek rozdrażnionym.
— Prawda jaśnie panie — wybełkotał sługa cicho i pokornie, mocno zmięszany.
— Dziwię się mój Firminie, że tak mało zwracasz uwagi na moje napominania. Tyle już razy zakazywałem ci przemawiać w ten sposób do mego syna. Wszak podzielasz w tem moje zdanie doktorze, co? Słysząc siwowłosego staruszka, jak Firmin, tytułującego „panem hrabio“ malca dwuletniego, można li parsknąć śmiechem.
— Przyznaję zupełną słuszność panu margrabiemu — odrzekł Gendron.
— Nie chcę wychowywać mego syna nierozsądnie w szkole zapleśniałych kastowych przesądów — mówił dalej żywo margrabia. — Nie życzę sobie wcale, aby i on z czasem powiększył liczbę młodych rozpróżniaczonych „gogów“, którzy tytuł i ród znakomity, nurzają w kale wstrętnej rozpusty, pu-