Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/188

Ta strona została przepisana.

Po tych słowach odszedł szybko. Margrabina spojrzała pytająco na młodego lekarza.
— Racz mi pan powiedzieć otwarcie, czy to nie mój mąż życzy sobie, abyś doświadczył na mnie twojej sztuki lekarskiej? Wiesz doktorze, jak cię cenię wysoko, i jak ci jestem nieskończenie wdzięczną. Mów mi więc prawdę, nie obwijając tejże w bawełnę.
— A więc... pani margrabina trafnie odgadła, że mąż jest o jej zdrowie cokolwiek niespokojny i radby żebym odkrył przyczynę jej smutku, przygnębienia i ciągłej, ponurej zadumy; a następnie, abym starał się ją usunąć.
— Cóż mu odpowiedziałeś na to doktorze?
— Że pani margrabina nie jest codzienną, pospolitą pacjentką, że umysłu nie można zbadać tak łatwo, jak się bada ciało; że aby ją wyleczyć, miłość pana margrabiego będzie o wiele skuteczniejszą, od wszelkich leków, na jakie mogliby się zdobyć wszyscy lekarze najsławniejsi i tychże wiedza.
Młoda kobieta patrzyła ponuro w ziemię, z głową spuszczoną.
— Ah! pani margrabino — mówił dalej Gendron z zapałem — w dniu, w którym pozbędziesz się i odpędzisz od siebie raz na zawsze, ów rój czarnych myśli, nie dających ci chwili spokoju, i unicestwiających niejako twoją wolę; gdy otworzysz napowrót twoje serce dla rozkosznych wrażeń i uciech życia rodzinnego, w dniu tym mąż ujrzy cię taką, jaką byłaś w kilka miesięcy po ślubie; wesołą, uśmiechniętą, rozpromienioną... i jemu wtedy również nie zabraknie już niczego do szczęścia.
Matylda milczała; lekarz usłyszał jedynie westchnienie na pół stłumione, i zobaczył dwie ciężkie łzy, toczące się zwolna po jej bladej twarzyczce.
— Jest tuż obok ławeczka w cieniu jesionu... możebyśmy usiedli na niej pani margrabino?
— Nie... nie! — żywo odpowiedziała. Upał minął.... przechadzajmy się raczej... ruch mi potrzebny nieodzownie....