Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/191

Ta strona została przepisana.

— Pani margrabina nie wie więc dotąd — odrzucił poważnie — że jest powtórnie.... w odmiennym stanie?
Stanęła jak wryta:
— Czyż na prawdę będę matką?! — wykrzyknęła.
Skinął głową potwierdzająco.
— Czyś tego pewny doktorze?
— Najpewniejszy, pani margrabino!
— Zostanę więc matką! matką!
....A ja o tem nie wiedziałam.... nie przeczuwałam niczego... Oh! dzięki Ci Boże, za tę łaskę! dzięki stokrotne!
Z ócz jej łzy wytrysnęły. Porwała za obie ręce młodego człowieka.
— Prawdaż to, doktorze? Nie łudziszże mnie daremnie, wystawiając li na rodzaj próby?
— Jakże bym śmiał pani margrabino!....
— Oh! tak, tak, wierzę ci doktorze! — odrzekła żywo. — To bo jest dla mnie tak wielkiem szczęściem, żem zrazu nie mogła objąć go myślą!... Gdybyś wiedział doktorze, co się we mnie dzieje, jak słodkie uczucie przenika mnie na wskróś.... Nie darmo, mówiłeś pan przed chwilą, że obydwaj, ty, i mój mąż, nie tracicie nadziei, iż mogę jeszcze być uzdrowioną — wybuchnęła rzewnym płaczem. — Może na prawdę skończą się moje cierpienia... i potrafię pozbyć się myśli gnębiących... Uczynię pod tym względem, co tylko będzie możliwem... aby zapomnieć....
Wzniosła w górę wzrok rozpromieniony, w którym czytało się radość nadziemską.
— Zdaje mi się w tej chwili — rzekła jakby w zachwycie — że widzę nad sobą niebo otwarte!
Młody lekarz wpatrywał się w nią badawczo.
— Coś szczególnego — pomyślał. — O czemże ona chce i potrzebuje zapomnieć?.... Nie podobna mi przeniknąć wzrokiem głębi jej duszy, ale jestem niemniej przekonany, że cięży na biednej kobiecie, i przygniata nad siły... jakaś okropna tajemnica, która zatruwa jej każdą chwilę w życiu.