Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/194

Ta strona została przepisana.

— Tak, moja najukochańsza, podzielam twoją radość. Niczegobym już teraz więcej nie pragnął, byle tego szczęścia promieniejącego w oczach twoich, nie zaćmiły nigdy myśli smutne i gnębiące.
— Nie wymawiaj mi tego Edwardzie!
— Nigdy, nigdy, żoneczko!... Nadto cię kocham, aby ci sprawić przykrość choćby najlżejszą.
— Posłuchaj mężusiu: Przed chwilą upadlam na kolana i w ciszy, samotna rozmawiałam z Bogiem, błagając Go o radę zbawienną... o natchnienie... Powzięłam zamiar ogromnej doniosłości. Przyrzekam ci Edwardzie, że potrafię cię zadowolnić we wszystkiem. Bo widzisz, zmieniłam się nie do poznania. Dziwna jasność przenika mnie, a dusza rozpływa się w słodkim zachwycie.
— Będziesz więc kochała to dziecię, które wkrótce na świat przyniesiesz?
— Czy je będę kochała? Ależ ja już ubóstwiam to moje maleństwo!
— A tamto... pierwsze Matyldo?
Nie odpowiedziała na pytanie. Mąż spostrzegł jednak, że drgnęła gwałtownie, a twarz jej pokryła bladość trupia. Jakkolwiek miał prawo rzucić jej to pytanie, zaczął natychmiast żałować, że się z niem wyrwał niepotrzebnie.
— Przebacz mi żoneczko... ja niczego nie powiedziałem... Czyż mógłbym w takiej chwili radosnej, zadawać ci ból czemkolwiek? Broń mnie Boże od tego, żebym rościł sobie prawo do gwałcenia twego serca i narzucania ci despotycznie, moich własnych uczuć i poglądów. Pamiętaj zawsze o tem, że pragnę li twego szczęścia, i chcę tego, czego ty chcesz!
— Oh! Edwardzie mój tyś dobry, tyś najszlachetniejszy z ludzi; kocham cię i uwielbiam!
Nazajutrz rano margrabina zwołała całą służbę zamkową, z wyjątkiem pokojowej pani de Perny; przemawiając doń w tych słowach:
— Od dziś zajmę się sama prowadzeniem domu. Uprzedzam was więc, że dotąd ja tylko i pan margrabia będziemy