Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/197

Ta strona została przepisana.

— Jestem margrabiną de Coulange — wyprostowała się z dumą młoda kobieta — i pragnę nareszcie rządzić samowładnie w własnym domu.
Matka cofnęła się przed nią o dwa kroki. Nie poznawała swojej tak uległej dotąd niewolnicy.
— Wyrządzasz mi tem srogą zniewagę moja córko! — krzyknęła rozjuszona.
— Dla czego?
— Upokarzasz bowiem twoją matkę, i to przed kim? Przed służbą!
— Odbieram ci berło, rządów domowych, które mi się od dawna należało.
— To tak zupełnie, jakbyś mi powiedziała: — „Usuń się stąd, zawadza mi bowiem twoja osoba!“
— Skoro mama pierwsza o tem zaczyna, wypowiem otwarcie, com na przyszłość postanowiła. Jeżeli pobyt w zamku nie wyda się wam obecnie zbyt uciążliwym; możecie zostać z nami do końca lata. Od dziś jednak proszę polecić mojemu bratu wynalezienie stosownego pomieszkania w Paryżu. Na zimę, nie wrócicie państwo razem z nami do pałacu margrabiów de Coulange.
— Ah! ona mnie, wypędza! swoją matkę!
— Nie wypędzam wcale, tylko się rozstajemy, ponieważ byłoby nam za ciężko żyć razem.
— Niegodziwa! Co się ma stać z twoim bratem?
— Brat będzie mieszkał razem z mamą, ma się rozumieć. — Matylda sucho odrzekła.
Pani de Perny pozieleniała. Z ócz jej strzelały błyskawice.
— I ta wyrodna istota ma być moją córką! — wybełkotała głosem zdławionym. — Kamień masz w łonie zamiast serca! Jam cię porodziła, wychowała, wykształciła, wydała za mąż, uczyniłam jedną z najbogatszych kobiet we Francji; komuż bowiem zawdzięczasz całe twoje szczęście i wyniesienie, jak nie mnie i nie twemu bratu? Gdyby nie nasze starania, zostałabyś chyba biedną wyrobnicą, przymierającą głodem, jak