Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/204

Ta strona została przepisana.

— Teraz wszystko rozumiem! — szepnął Sosten spiorunowany.
— Na to zaś nic nie poradzimy — mówiła dalej pani de Perny. — To główny powód nagłej zmiany w Matyldzie. Rozwinęła się w niej siła odporna, której żadna inna nie jest w stanie pokonać. Czuje się matką: Jest niewątpliwem, że ukocha to dziecię nad życie; może już je ubóstwia. Łatwo pojąć jej rozpacz i rozdrażnienie na widok podrzutka, który ma wszystko dzielić z jej własnem dziecięciem. Ona zawsze nienawidziła tego chłopca; nie mogła znieść jego obecności w zamku. I dlatego nigdy nam tego czynu nie przebaczy. Co uczyni później? Nie mogę na razie przewidzieć. Tymczasem jednak na nas spada jej srogi gniew; nas ona dosięga i miażdży swojem mściwem ramieniem.
— Mama bo przesadza cokolwiek.
— Nie przypuszczam, żeby Matylda....
— Jest i pozostanie bez miłosierdzia. Dziś rano zwołała całą służbę, zakazując, żeby odtąd w niczem mnie nie słuchali. Tak samo postanowiła i co do ciebie mój synu.
— Rzeczywiście — mruknął Sosten — teraz wiem co znaczyła dziwna odpowiedź, dana mi przez stangreta, przed południem.
— Nie ma tu co robić mój synu.... Musimy wynosić się z zamku jak najprędzej.
— Cóż poczniemy dalej?...
— Poddamy się najprzód życzeniu Matyldy?
— Jakto?... Nawet nie chce mama spróbować rozmowy z zięciem?
— Po co rozpoczynać walkę daremną mój synu? Nie tylko Matylda... wszystko sprzysięgło się przeciw nam. Ona teraz trzyma nas w ręku. Dziś zmienione role. Twoja siostra panuje; a my jesteśmy jej niewolnikami. Jeżeli spróbujemy sprzeciwić się jej woli, legniemy złamani, zmiażdżeni u jej stóp.
— Ona nie wypowie tego słowa.
— Nie licz na to Sostenie!