Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/209

Ta strona została przepisana.

— Oh! znam dokłaknie owe przysługi.
— Otóż pragnę jedynie, Matyldo, zachować stanowisko jego pełnomocnika, które mi sam ofiarował. Muszę przecież z czegoś żyd, nieprawdaż?
— Łudzisz się mój bracie pod tym względem; muszę ci oczy otworzyć. Margrabia de Coulange ozdrowiał za łaską Bożą; potrzebuje ruchu, zajęcia; sam potrafi prowadzić interesa, i sam będzie rządził majątkiem, jak ja zajmuję się domem naszym.
— Ależ to niegodziwość, co teraz powiedziałaś Matyldo!
— Patrzyłam na sprawy i czyny, o wiele niegodziwsze — rzekła sucho.
— Odbierasz mi po prostu ostatni kęs chleba — mówił dalej głosem drżącym z oburzenia. — I to ty mi go wydzierasz moja siostro!... Czyś się nad tem zastanowiła? czyś się bodaj spytała, co dalej stanie się ze mną.
— Uczynisz to mój bracie, co robią inni ludzie — odrzuciła lodowato. — Zaczniesz na chleb.... pracować.
— Matyldo jesteś istotą bez serca! — wykrzyknął z ruchem groźnym.
Zerwała się margrabina z fotelu, mierząc go od stóp do głowy, wzrokiem pełnym pogardy.
— Prawda — rzekła całkiem spokojnie — nie czuję litości nad takimi, którzy na nią niczem nie zasłużyli.
Sosten, który dotąd starał się pohamować w gniewie nim miotającym; przeszył ją spojrzeniem jadowitym:
— A więc to twoje nieodmienne postanowienie? — mruknął głucho. — Po matce, brat.... zrywasz gwałtownie wszelkie węzły rodzinne.... Możesz wkrótce pożałować tego Matyldo.
— Co pod tem rozumiesz? — spytała wyniośle.
— Strzeż się!
Z ócz młodej kobiety strzeliły również gniewu błyskawice. — Ty śmiesz mi grozić — wybuchnęła — kiedy byś powinien drżeć sam przed Boską i ludzką sprawiedliwością! Na prawdę zuchwałość niepojęta! Jeżeli sądzisz mój panie bracie,