w niczem tu nie zawiniło. Nie zbliżaj się więc do niego, nie ośmiel się nawet spojrzeć na niego. Gdyby spadł włos z głowy, temu biednemu chłopcu, to chociaż go nienawidzę, wydam cię natychmiast w ręce sprawiedliwości, opowiadając wszystkie twoje zbrodnie. Przestrzegam cię, a wiesz dobrze, jakaby cię kara spotkała: Galery dożywotnie, a kto wie, może nawet śmierć pod gilotyną!
Postąpiła ku niemu wskazując drzwi ruchem wyniosłym:
— Idź stąd! idź!
Cofał się aż do progu przed jej wzrokiem piorunującym. Tu dopiero odszukał nagle swoją zwykłą bezczelną zuchwałość; a na ustach zaigrał mu uśmiech szatański:
— Zemszczę się jeszcze kiedyś Matyldo; zemszczę się krwawo — zawołał w rodzaju wyzwania.
— Ja cię już osądziłam według wartości potworze! — zawołała. — Bądź przeklęty!
Otworzył drzwi i uciekł.
Zapomniał Sosten, że lekarz i szwagier czekają nań w sali bilardowej. Wybiegłszy z zamku, puścił się pędem ku parkowi, aby tam ukryć okropne wzburzenie, i opanować gniew nim miotający.
Po drodze dojrzał z daleka małego Gienia z piastunką. Spojrzał strasznie na dziecko, a skręciwszy w stronę przeciwną, ukrył się w gąszczu leśnym.
O wpół do ósmej na wieczór, gdy zadzwoniono na wieczerzę, ukazała się w sali pani de Perny z synem pod ramię. Przybrała ona zwykłą maskę, i uśmiechała się jak mogła najsłodziej. I na twarzy Sostena nie było również śladu troski, lub rozdrażnienia.
Odgadła Matylda na pierwszy rzut oka, że nastąpiło porozumienie między matką a synem. To jej atoli było zupełnie obojętnem. Była pewną siebie i wiedziała z góry, że w danej chwili, mąż wykona ściśle jej wolę.