— Cóż więc stało się takiego?
— Zaraz ci to wytłumaczę, kochany mężu. Rozmówiłam się dziś rano z moją matką, bardzo stanowczo, i w tej to rozmowie dostała ona ataku nerwowego, który szczęśliwie minął nie zostawiając śladów po sobie.
Margrabia osłupiał, wpatrzony w żonę.
— Coraz mniej rozumiem!... — szepnął.
— Powiedziałam matce bez ogródek, jak myślę się urządzić na zimę w Paryżu.
— W tem nie widzę jeszcze nic złego. Margrabinie de Coulange, przysługuje prawo oświadczyć nawet własnej matce, jakie są na przyszłość jej życzenia.
— Tak i ja sądzę Edwardzie. Tylko że mój zamiar nie podoba się pani de Perny i jej synowi.
— Cóżeś postanowiła tak ważnego?
— Zapowiedziałam z góry mojej matce, że nie możemy nadal mieszkać razem z nimi.
— A to nie lada niespodzianka, moja droga!... Nie byłem przygotowany na coś podobnego.
— Uczujemy się swobodniejszymi, pozostając sami.
— Zaręczam ci droga Matyldo, że twoja matka i brat, nigdy i w niczem mi nie zawadzali — wtrącił dobrodusznie margrabia.
— Mniejsza o to, mój najdroższy. Pragnę jednak żyć odtąd wyłącznie z tobą i dla ciebie.
— Może masz i słuszność. Nie mogłaś przecie postanowić czegoś tak wielkiej doniosłości, bez ważnego powodu. Dokuczyli ci podczas mojej nieobecności, co?
— Tak... rzeczywiście...
— W czemże zawinili względem ciebie?
— Bądź dobrym jak zawsze Edwardzie, i nie pytaj mnie o nic. Nie mogłabym odpowiedzieć ci szczerze. Chciej jednak wierzyć, że nie postanowiłam niczego, bez głębokiego namysłu, Jeżeli pragnę rozłączyć się z matką i bratem, muszę mieć po temu nader ważne powody.
— Nie wątpię o tem ani na chwilę, moja droga. Ufam ci bez granic. Wiem, że nic nie uczynisz coby nie było słusznem.
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/215
Ta strona została przepisana.