Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/219

Ta strona została przepisana.

wszelkiemi siłami. Mimo to, może długo czekać zanim dojdzie do kawałka chleba. Otóż wtedy Sosten znajdzie się w położeniu jeszcze o wiele smutniejszem, niż twoja matka Matyldo, bo on niczego nie umie. Byłoby z mojej strony wielką niewdzięcznością i brakiem serca, opuścić go zupełnie w tej niedoli. Bądź jak bądź, jest on naszym bratem, margrabiny i margrabiego de Coulange. Wyznaczymy i jemu dziesięć tysięcy franków rocznie.
Nie odpowiedziała na razie młoda kobieta, głęboko zadumana.
— Nad czem tak myślisz żoneczko? — spytał mąż po chwili.
— Nad tem coś powiedział Edwardzie.
— Cóż?... Zgadzasz się Matyldo?
— Wymyśliłam coś innego, mój najdroższy... Wołałabym, żebyś mu ofiarował zaraz jutro dwakroć sto tysięcy franków....
— Co! — margrabia spojrzał na nią ździwiony.
— Nie inaczej. Z tak znacznym kapitałem w rękach, może wejść do spółki z kimkolwiek i zacząć pracować. Mógłby równie udać się do Ameryki, i tam spróbować szczęścia, w jakiem przedsiębiorstwie.
— Myśl genjalna! Ale jeżeli przeje i przepuści cały kapitał nie wziąwszy się do niczego, co się stanie?
— Tem gorzej dla niego! Okaże się wtedy raz na zawsze niegodnym twoich dobrodziejstw.
— Matyldo! sądzisz twego brata zbyt surowo.
— Smutno to wyznać, kochany Edwardzie, ale nie ufam mu zupełnie.
Margrabia nie dodał już ani słowa więcej. Może i przyznawał w duchu słuszność swojej żonie.
— Bądź łaskaw Edwardzie, powiedzieć jutro mojej matce i Sostenowi, że zgadzasz się z mojem postanowieniem. Zapowiedziałam im, że mogą spędzić w zamku naszym resztę lata. Powiedz im również, co zamyślasz uczynić dla nich na przyszłość.