uczciwą rodzinę, która wzięłaby cię do domu i zaopiekowałaby się tobą?
— Nie znam nikogo panie dyrektorze — odpowiedziała. A choćbym nawet i znała, nie udałabym się do niego o pomieszczenie mnie u siebie.
— Nieszczęśliwe dziecię! To mnie właśnie przeraża, że będziesz zupełnie opuszczoną.
— Nie panie dyrektorze — wskazała ręką niebo. — Wierzę w Bożą Opatrzność, wiedząc, że Ona zaopiekuje się mną nadal.
— Może... Powiada jednak francuskie przysłowie: — Pomagaj sobie, to wtedy i Bóg ci dopomoże.“
...Czemże chcesz się zająć?
— Jestem biegłą w robotach rozmaitych, panie dyrektorze. Zajmowałam się dawniej robieniem ozdób szmuklerskich. Umiem również szyć i haftować. Nie myślę próżnować. Mam odwagę i chęci jak najlepsze. Nie zabraknie mi więc pracy. Tylko te, co nie chcą, nie znajdują zajęcia w Paryżu.
— Zapewne.... tak jednak licho płacą robotę kobiecą.
— Prawda i to, panie dyrektorze. Tylko że mnie potrzeba tak mało do życia!
— Obok wyżywienia, pomyśl pani o tych wydatkach niezbędnych, szczególniej u pań.
— Oddano mi wczoraj panie dyrektorze kuferek z mojemi rzeczami. Zastałam tak suknie, jak i bieliznę w dość dobrym stanie. Z małemi naprawkami nie potrzebuję niczego kupić przez cały rok.
— Musisz pani jednak umieścić się gdziekolwiek A nuż nie znajdziesz roboty na poczekaniu?
— Wspominał pan dyrektor dziś rano, że wręczy mi na odchodnem małą sumkę, nieprawdaż?
— Tak.... trzysta franków, należących do pani.
— Do mnie? — spytała zdziwiona.
— Znaleziono płeniądze na kominku w pani pokoju, w domu, gdzieś syna urodziła.
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/233
Ta strona została przepisana.